niedziela, 12 sierpnia 2018

1992


Wiersz p.t. 1992 Roberta Koncy z tomiku Herezje (Siedlce, 1996, s. 14). Przetłumaczony na język rosyjski przez poetkę Aleksandrę Polańską, ukazał się w rosyjskiej antologii międzynarodowej poezji współczesnej p.t. Szkarłatny kwiat, w 2013 r. (s. 332). Zamieszczam przekład wraz z króciutkim biogramem (z tej samej antologii) autorki - Aleksandry Polańskiej.


Okładka Herezji, aut. I. Parzyszka


1992

a  świat jest podobno
małą srebrną łzą 
schnącą w ciemnym miejscu
po wyjętym oku




Okładka antologii Szkarłatny kwiat, aut.
Jewgienija Wiszniewskiego.



sobota, 11 sierpnia 2018

Przedwojenne wędrówki radzyńskiego harcerza. Cz. 3 Wielka wyprawa A.D. 1928.

Już cztery dni po opuszczeniu Radzynia (4 maja 1928 r.) Aleksander Nikończuk znalazł się w Brześciu nad Bugiem. Tutaj spotkał się z przełożonymi z 35 pułku piechoty, w którym wcześniej odbywał obowiązkową służbę wojskową. Kilku znajomych oficerów wciągnęło pochwalne wpisy do Księgi Wycieczkowej:

Druhowi Nikończukowi, który okazuje tak silną wolę w swych zamierzeniach, którego kryształowy charakter miałem sposobność poznać w rozmaitych Jego przedsięwzięciach, na nowej drodze Jego życia, którą przedsięwziął dla wzniosłych celów i dla przykładu mniej zahartowanych, życzę powodzenia. Niech nowy wawrzyn osiągnięty przez zamierzona drogę posłuży dla Harcerstwa jako przykład nieugiętej woli, hartu, wytrzymałości, bo Harcerz Polski takim być powinien.         
Brześć nad Bugiem, 8 V 1928 r., Suchodolski, kapitan, b.[yły] dowódca kompanii.

Koledze w służbie wojskowej w 35 p.p. życzę szczęścia i pomyślności w zamierzonej wycieczce. Pamięć o nim, jako o żołnierzu wzorowym została przechowana w pułku. 
Brześć nad Bugiem, 8 V 1928 r., Tugniewski, porucznik 

Byłemu podkomendnemu - Wzorowemu Żołnierzowi - Obywatelowi, życzę powodzenia.
Brześć nad Bugiem, 8 V 1928 r., Wojsznarowicz, porucznik 


Byłemu swemu podkomendnemu, który w służbie wojskowej zawsze stał na pierwszem miejscu w spełnianiu swego obowiązku wojskowego, druhowi Nikończukowi, życzę w podróży swej naokoło Polski - powodzenia.   
Brześć nad Bugiem, 8 V 1928 r., Suchopławski, kapitan


Odznaka 35 pułku piechoty II RP, za:
 http://odkrywca.pl/35-pulk-piechoty-,760374.html

Tego samego dnia do Księgi wpisała się J. Sikorska, dawna nauczycielka Aleksandra: 

Całe życie nasze jest wielką, choć surową szkołą. Kto potrafi odpowiednio skorzystać z jej nauki, wyzbyć się życiowych drobiazgów a dążyć wytrwale prostą drogą tylko do jednego celu, do przyświecających nam w ciemności światełek wzniosłych i ukochanych przez nas Ideałów, ten zdobędzie i największą na ziemi nagrodę: zadowolenie moralne, wypływające z przeświadczenia o swem spełnionym obowiązku. Te kilka słów na pamiątkę jednemu z najlepszych swych uczniów skreśliła - J. Sikorska, Brześć nad Bugiem, 8 V 1928 r.

*

Wielka wyprawa, zaowocowała, oprócz wspominanej już Księgi Wycieczkowej pamiątkowym tablo. Znalazły się w nim wycinki prasowe z terenów całej ówczesnej Rzeczypospolitej. Dokumentują one niemal całą drogę radzyńskiego harcerza. Oprócz etapów trasy (ze wschodu na zachód i południe i znów na wschód) znalazły się tu przeróżne detale, tyczące się zarobkowania (Aleksander okazał się być utalentowanym miniaturzystą), szczegółów marszruty (posuwa się w szerokim pasie granicznym linią wężową),  tudzież zawartości owej Księgi Wycieczkowej, w której znalazły się fotografie, pamiątkowe podpisy urzędów, instytucji społecznych i poszczególnych osób, z któremi miał doczynienia podczas swej podróży. 
Dałbym wiele aby dowiedzieć się jakie były dalsze losy radzyńskiej pamiątkowej Księgi druha Nikończuka. Zapewne przepadła bezpowrotnie, zagubiona lub zniszczona po 1939 r. Sam zaś Aleksander powędrował wówczas w drogę zdawałoby się bezpowrotną - do niemieckich, hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Ale - jakby proroczo - ziściła się przepowiednia jednego z przedwojennych redaktorów, o tym ze wędrówki wzmocnią ciało i duszę na dalsze trudy życiowe. Bowiem radzyński harcerz wyszedł żywy z niemieckiej machiny zagłady.     


"A.B.C. Suwalskie" - bez daty (zapewne czerwiec 1928 - A.R.):
PIESZO NAOKOŁO POLSKI

W ubiegłym tygodniu odwiedził nasze miasto p. Aleksander Nikończuk, harcerz, odbywający pieszą wycieczkę krajoznawczą dookoła Polski. P. Nikończuk rozpoczął wycieczkę w maju r.b. i przeszedł dotychczas przestrzeń około 2000 km. Czas trwania wycieczki oblicza na 8 miesięcy. Całą podróż odbywa bez żadnych środków, zarabiając na utrzymanie malowaniem pocztówek z widokami i karykaturami (akwarelki i tusz). Obecnie sympatyczny podróżnik udał się do Białegostoku, w kierunku na Augustów.    

*

"Głos Ziemi Płockiej" - bez daty (zapewne przełom czerwca/lipca 1928 - A.R.):
MŁODY PODRÓŻNIK

W dniu wczorajszym zgłosił się do naszej redakcji p. Nikończuk Aleksander, harcerz z Radzynia Podlaskiego odbywający podróż po ziemi ojczystej. Pan Nikończuk wyruszył z domu 4 maja b.r. i zwiedził dotychczas Puszcze Białowieską, Polesie, Nowogródczyznę, Puszcze Nalibocką, Wileńszczyznę, Grodzieńszczyznę, Suwalszczyznę, Białostockie, Łomżyńskie, Warszawę, skąd brzegiem Wisły doszedł do Płocka. Po zwiedzeniu muzeów, katedry i całego miasta, udał się młody podróżnik wczoraj po południu w dalszą podróż, do Torunia i nad Brzegi Bałtyku, skąd zaś wyruszy w Poznańskie i na Śląsk i przez Karpaty, Wołyń, Podole, wróci do domu. W drodze znajdować się będzie przez 6-7 miesięcy. Z domu wyruszył bez pieniędzy, środki zaś do życia zdobywa malarstwem. Młodemu i wytrwałemu podróżnikowi, który raz już w 1926 r. odbył podobną wycieczkę, życzymy pomyślnego ukończenia podróży oraz jak największego pożytku z poznania swego kraju ojczystego. 


"Głos Ziemi Płockiej" z 1929 r. 

*

"Słowo Kujawskie" - 17 lipca 1928 r.:
PIESZO DOOKOŁA POLSKI

Wczoraj zgłosił się do naszej redakcji druh Aleksander Nikończuk, harcerz z Radzynia Podlaskiego, który przybył do Włocławka podczas swej, już drugiej z kolei, pieszej wycieczki krajoznawczej dookoła Polski. Z Włocławka p. Nikończuk udaje się przez Toruń i Tczew nad polskie wybrzeże. Dzielny harcerz wyruszył w drogę bez pieniędzy i utrzymuje się ze sprzedaży malowanych przez siebie kart i obrazków. Druh Nikończuk posiada piękny album, zapełniony fotografiami i pamiątkowymi podpisami urzędów, instytucji społecznych i poszczególnych osób, z któremi miał do czynienia podczas swej podróży.     

*

"Dziennik Starogardzki" - bez daty i tytułu (zapewne początek sierpnia 1928 - A.R.):


Wędrówkę krajoznawczą po kraju podjął w dniu 4 maja r.b. p. Aleksander Nikończuk, zastępca hufcowego Hufca Harcerskiego w Radzyniu Podlaskim. Podczas pieszej swej podróży utrzymuje się p. N. ze sprzedaży pocztówek ze ślicznemi rysunkami piórkowemi, portretami i karykaturami. W dalszej drodze dzielnemu harcerzowi - Szczęść Boże.   

*

"Goniec Pomorski" - bez daty (zapewne koniec sierpnia 1928 - A.R.)::
DOOKOŁA POLSKI


Chcąc poznać swój kraj, ta ziemię po ojcach odziedziczoną, okoloną górami i morzem, zabudowaną tysiącem miast, zaludnioną braćmi, chcąc poznać skarby świetlanej naszej przeszłości, dnia 4 maja r.b. wyruszył z Radzynia Podlaskiego w wycieczkę krajoznawczą, piechotą naokoło Polski, harcerz - Aleksander Nikończuk. Przebył on Puszczę Białowieską, Polesie, Nowogródczyznę, Puszczę Nalibocką, Wileńszczyznę, Grodzieńszczyznę, Suwalszczyznę, Białostockie, Łomżyńskie, Warszawskie, Kujawy i dotarł dziś do Tczewa. Posuwa się on w dość szerokim pasie granicznym linią wężową zwiedzając zabytki historyczne, architektoniczne, muzea, wystawy, zakłady przemysłowe. Zaznajamia się z życiem ludu i jego kulturą. Środki swe czerpie ze sprzedaży pocztówek robionych ręcznie tuszem i akwarelami. Ukończyć wycieczkę swą p. N. ma zamiar za 5 miesięcy. I ciało i dusza dobrze na tem wyjdą. Wzmocni je i uodporni na dalsze trudy życiowe. Niestrudzonemu harcerzowi, który odwiedził dziś nasza redakcję życzymy pomyślności w dalszej podróży i szczęśliwego dotarcia do celu.     

*

"Kurier Łódzki", 6 września 1928 r.
WZDŁUŻ I WSZERZ POLSKI


Wczoraj zwiedził łódzkie organizacje harcerskie, harcerz z Radzynia p. Aleksander Nikończuk, kontynuujący pieszo podróż krajoznawczą naokoło Polski. W dotychczasowej podróży, prowadzonej od 4 maja r.b. dzielny harcerz przeszedł Puszczę Białowieską, Polesie, Nowogródczyznę, Grodzieńszczyznę, Suwalszczyznę, Białostockie, Łomżyńskie, Puszczę Nalibocką, Wileńszczyznę, puszczę Kurpiowską, Warszawskie, Kujawy, Pomorze i Wielkopolskę. Dalszy ciąg podróży p. Nikończuka prowadzi przez Śląsk Górny i Cieszyński, Karpaty, Wołyń i Podole. W dość szerokim pasie geograficznym dzielny harcerz posuwa się linią zygzakowatą, zwiedzając zabytki historyczne, architektoniczne, muzea, wystawy, zakłady przemysłowe, itp. Podróż zamierza harcerz ukończyć w grudniu r.b. W ciągu podróży p. N. zarobkuje na utrzymanie malarstwem.  

*

"Polska Zachodnia", 26 września 1928 r.
HARCERZ PODRÓŻNIK


Do redakcji naszego pisma wstąpił wczoraj p. Aleksander Nikończuk, zastępca hufcowego, hufca harcerskiego z Radzynia Podlaskiego, odbywający wędrówkę krajoznawczą po Polsce. harcerz Nikończuk przedstawia piękny typ zahartowanego młodzieńca, odbywa podróż droga ściśle samopomocną, nie korzystając z łatwych zapomóg. Miłego gościa pożegnaliśmy szczerem życzeniem na dalszą drogę.     

*

Ostatni znany mi zapis związany z Wielką Wędrówką A.D. 1928 r. to notatka posterunkowego F. Paluszkiewicza, zastępcy komendanta 1 posterunku Policji Państwowej w Radzyniu Podlaskim:

Aleksander Nikończuk, harcerz z Radzynia Podlaskiego powrócił z Wycieczki Krajoznawczej, pieszej naokoło Polski, dnia 3 XI 1928 r.    


Aleksander Małkowski, prekursor polskiego harcerstwa, za:
http://czasgentlemanow.pl/2014/03/poczatki-harcerstwa-w-polsce/

Fot. Budowniczy katedry A.D. 2018.

piątek, 22 czerwca 2018

Milan Rúfus: Olinka Herzová

Jeden z ostatnich wierszy Milana Rúfusa w oryginale, w tłumaczeniu Roberta Koncy, i z jego prozatorskim postscriptum. Olinka Herzová pochodzi z ostatniego tomu poezji Rúfusa Ako stopy v snehu wydanego w dniu 1 I 2009 r. Dziesięć dni później poeta zmarł. 


Milan Rúfus 


OLINKA HERZOVÁ 


Chcel som jej iba pomôcť do kabátka,
spoluprváčke Olinke.

Chcel, ale čo to bolo platné:
práčikovsky neobratne
vyryl som nechtom škrabanec,
šrám na jej detskej rúčke.

Jej otec, obchodník, nemútil čistú vodu.
A keď som prišiel k nemu do obchodu,
prichystanými nožničkami
poľudštil mojich desať pazúrikov
bez výčitiek a bez zbytočných krikov,
priam láskavo a pokojne.

Tak išli roky krásnokruté.

A potom bolo po vojne,
čas ako živá riečka tiekol,
všecičko bolo o inom.

Jedného dňa mi ktosi riekol:
„Olinku tu už nenájdeme.
Do svojej zasľúbenej zeme
šla osvienčimským komínom…“

A ja som znova uvidel
svoj škrabanec na detskej rúčke.

A bolo mi tak kruto smutno.
Smutnejšie, ako ľuďom býva
na pohrebe
či pri rozlúčke.


Przekład z języka słowackiego – Robert Konca: 

Milan Rúfus



OLINKA HERZOVÁ


Chciałem tylko pomóc nałożyć płaszczyk
Olince, koleżance z pierwszej klasy.

Chciałem, ale cóż to było warte:
jak to pierwszokla
sista – niezdarnie
wyryłem swoim paznokciem
szramę na jej dziecięcej rączce.

Jej ojciec, handlarz, nie robił lewych interesów.
I kiedy przyszedłem do niego do sklepu,
przygotowanymi wcześniej nożyczkami
uczłowieczył moich dziesięć pazurków
bez wyrzutów i bez zbędnych krzyków,
za to życzliwie i spokojnie.

Tak mijały lata słodko-gorzkie.

A potem było po wojnie,

czas płynął jak żywa rzeka,
wszystko było inne.

Pewnego dnia ktoś mi powiedział:
„Olinki już tu nie znajdziemy.
Do swojej obiecanej ziemi
szła oświęcimskim kominem...”


A ja znowu zobaczyłem
zadrapanie na jej dziecięcej rączce.

I było mi tak okrutnie smutno.
Smutniej niż ludziom
bywa na pogrzebie,
czy przy rozłące.



*

Robert Konca

SKLEP PANA HERZA

Straciłem poczucie czasu na przełęczy pod górą Hradok, tłumacząc „Olinkę Herzovą” Rufusa. Z transu wyrwał mnie dopiero krzyk drapieżnego ptaka. Postanowiłem zejść do Zavažnej Poruby i skończyć tłumaczenie w wiacie pod źródełkiem, zwłaszcza, że nad szczytem Południcy zawisła granatowa, burzowa chmura. I tak w lodowatej wodzie chłodziła się puszka piwa Šariš, a ja wraz z Rufusem opuściłem sklep Pana Herza, by zapaść się w mroczny czas Zagłady. Jeden grzmot o potwornie niskiej częstotliwości wyrwał się z nieba, gdy postawiłem kropkę. 
Odwiedziłem jeszcze Milana Rufusa na cmentarzu, a później poszedłem w dół, ulicą Hlavną. Było parno; powietrze drżało od elektryczności. Godzina czwarta po południu, dzień powszedni, ale na ulicy nie widziałem nikogo. Nie przejechał też żaden samochód. Tylko cisza i nerwowe ruchy elektronów. Ja dostosowałem się do tej dziwnej sytuacji i poczułem się nieco bezcieleśnie. Jak duch zmaterializowałem się pod szkołą, do której chodzili Olinka i Milan. Cisza. Wokół wyczuwałem jednak jakieś podskórne napięcie, jakby coś usiłowało się tutaj przedrzeć. I wtedy pomyślałem znowu o przedwojennym sklepie Pana Herza. Pewnie znajdował się gdzieś w pobliżu. Powoli ruszyłem w stronę rodzinnego domu Rufusa. W lokalu obok karczmy duże okno było odsłonięte, a drzwi szeroko otwarte. W środku krzątał się brodaty mężczyzna. Chciałem tam wejść, ale okazało się to niemożliwe. Mogłem tylko patrzeć zza niewidzialnej zasłony, jak Pan Herz układa towary na półkach starego, masywnego regału, a potem z zagadkowym, ale dobrotliwym uśmiechem, ostrzy nożyczki na ręcznej szlifierce. Wiedziałem, że wkrótce do sklepu przyjdzie ośmioletni Rufus, żeby prosić Pana Herza o wybaczenie za to, że tak niefortunnie zadrapał rękę jego córki... Po chwili obraz załamał się i wycofał do otchłani czasu. Ale wszystko zostało zapisane. Milan Rufus ocalił Olinkę i jej ojca od drugiej zagłady – od zapomnienia. Życie to informacja, więc oni są już nieśmiertelni. Allan Stevo przetłumaczył wiersz Rufusa na angielski, a ja na polski. Odebrać sygnał i po rozszyfrowaniu nadać dalej, do swoich. Tyle można zrobić. Pamiętać o tych, których inni chcieli usunąć z bazy danych wszechświata. 

Milan Rúfus, za: http://www.52insk.com

czwartek, 21 czerwca 2018

Przedwojenne wędrówki radzyńskiego harcerza. Cz. 2 Początek wielkiej wyprawy A.D. 1928.

Dziś - jedziemy dalej:

Dwa lata po pomyślnym ukończeniu wędrówki z 1926 r., druh Nikończuk (był już wówczas zastępcą dra Władysława Biernackiego, radzyńskiego hufcowego) rozpoczął przygotowania do naprawdę Wielkiej Wyprawy. Tym razem Aleksander miał zamiar sam, pieszo, obejść całą ówczesną Rzeczpospolitą! Tak samo jak  w 1926 r. - na wędrówkę wyruszał honorowo - bez pieniędzy, bez proszenia kogokolwiek o wsparcie. Ponieważ ta miała trwać kilka miesięcy przygotowania były też nieco dłuższe. 
Harcerz w trakcie przygotowań zadbał przede wszystkim o odpowiednie zaplecze archiwizacyjne i założył w tym celu Księgę Wycieczkową, w której udokumentował całe wydarzenie (wraz z przygotowaniami).    
Jednym z pierwszych wpisów w Księdze była adnotacja nadająca jej charakter dość specyficznego dokumentu. Otóż w dniu 20 IV 1928 r. hufcowy Władysław Biernacki, potwierdził urzędowo tożsamość Aleksandra, na wklejonej do Księgi fotografii. W ten sposób Księga otrzymała cechy dowodu tożsamości młodego wędrownika:   

"Komenda Hufca w Radzyniu stwierdza tożsamość fotografii niniejszej z osobą Druha NIKOŃCZUKA ALEKSANDRA, zastępcy Hufcowego Hufca Harcerskiego w Radzyniu Podlaskim udającego się na wędrówkę krajoznawczą po Kraju i prosi władze cywilne i wojskowe, społeczne i harcerskie o okazanie druhowi Nikończukowi wszelkiej możliwej pomocy."
Dr Władysław Biernacki, Hufcowy

Tuż przed rozpoczęciem podróży do Księgi wpisali się także lokalni notable - starosta, burmistrz, komendant policji:

"W czasie wycieczki poznasz, a poznawszy pokochasz naszą Ojczyznę. Życzę więc zdrowia i wszelkiego powodzenia w zamierzonej wycieczce". 
Radzyń, dn. 2 maja 1928 r., M. Wazowski, Starosta Radzyński 

"W zamierzonej wycieczce poza powodzeniem, życzę Panu wytrwałości, która jest względem odwagi tem czem koło dla dźwigni; jest to nieustanne odnawianie się punktu oparcia". 
Radzyń 2 V 1928, B. Fręchowicz, Burmistrz Miasta

"Zmierzyć Ojczysty Kraj własnemi stopy wzdłuż i wszerz, to bohaterstwo i miłość Ojczyzny. Życzę w podróży zamierzonej powodzenia i szczęścia". 
Radzyń, 4 maja 1928 r., T. Szyszkowski, Powiatowy Komendant Policji Państwowej

*

W dniu 4 V 1928 r. Aleksander postawił pierwszy krok Wielkiej Wyprawy. W Księdze Wycieczkowej moment jej rozpoczęcia dokumentuje wpis Komendy Policji w Radzyniu o czasowym wymeldowaniu Nikończuka z ewidencji mieszkańców stałych. Notatkę podpisał przodownik P. Nikończuk - czyżby krewny naszego bohatera?

cdn. 


Replika "róży wiatrów" z mapy Jorge de Aguiar, 1492
https://pl.wikipedia.org

wtorek, 19 czerwca 2018

Przedwojenne wędrówki radzyńskiego harcerza. Cz. 1 Od Radzynia do Zakopanego i z powrotem.

Z dedykacją od Artura na letnią włóczęgę:

Trampowie amerykańscy. Zwłaszcza ci z czasów Wielkiego Kryzysu (i tuż przed nim) uwiecznieni przez Charliego Chaplina ale i ci wcześniejsi z czasów Marka Twaina. To właśnie prawdziwa Ameryka, prawdziwy sen o wolności a nie korpo-totalitaryzm. Wędrówki na gapę, parowcami, koleją, zaprzęgiem, kilka mil przejechanych ciężarówką Forda, reszta na własnych nogach. 


Bidnie ale z fasonem, boso ale w ostrogach. Go west (czy gdzie indziej) poor man! Ameryka Ameryką, ale u nas w międzywojniu też byli włóczędzy. Inni nieco, inne mieli cele i inne przyświecały im gwiazdy, ale ich drogi były nie mniej ciekawe. Pamiętacie harcerskie eskapady z Szatana z 7 klasy Kornela Makuszyńskiego?:
Adaś wstrzymał oddech i cały zamienił się w słuch: głosy były dalekie, niewyraźne, jakby uroczyste."Dziwne! Jakiś chór śpiewa..." pomyślał. Spojrzał w tę stronę, z której przylatywały owe głosy, tak cicho lecące jak puszyste sowy, i ujrzał zarumieniony odblask ogniska. - Ach, to jakiś harcerski obóz! - ucieszył się. - Dobre sobie wybrali miejsce... Jest im tu wesoło, tylko rybom nie będzie bezpiecznie.   


Nasza Księgarnia, Warszawa 1958,
ilustracje Zbigniewa Piotrowskiego.

*

Ale ad rem: miesiąc po zamachu majowym, Aleksander Nikończuk, harcerz z Radzynia, po ukończeniu 7 klasy [!] gimnazjum zaplanował sobie nie lada wyprawę pieszą: Radzyń-Lublin-Lwów-Przemyśl-Sanok-Zakopane-Nowy Sącz-Kraków-Bielsko Biała-Kielce-Radom-Radzyń. Co zaplanował wykonał. Zachował się artykuł z "Głosu Lubelskiego" (17 VII 1926), dokumentujący wyprawę Aleksandra:

PIESZO NAOKOŁO POLSKI 
Bez grosza w kieszeni byle prędzej poznać i nacieszyć się pięknem Ojczyzny       

Latem wyrusza brać harcerska do obozów rozsianych po całej Polsce. Organizuje kursy, kolonie i obozy wędrowne... Nie zbywa też na inicjatywie poszczególnych harcerzy. Coraz to słyszymy o "włóczędze" po Polsce we 2, 3-ech, lub w pojedynkę. "Włóczęga" taka ma za cel bezpośrednie zaznajomienie się z krajem ojczystym, wykazanie w y t r w a ł o ś c i, zaradności i samowystarczalności... najczęściej harcerz miewa za punkt honoru odbyć taką podróż bez pieniędzy... wędruje sobie borem. lasem, górami!... przestrzeń błękitna to jego dom! We wtorek dnia 15 lipca odwiedził naszą Redakcję harcerz z Radzynia Podlaskiego, uczeń 7 klasy tamtejszego gimnazjum ALEKSANDER NIKOŃCZUK wędrujący po Polsce. Dzień jeden zatrzymał się w Lublinie celem zwiedzenia go.... dalsza jego marszruta jest następująca: Lwów-Przemyśl-Sanok-Zakopane-Nowy Sącz-Kraków-Bielsko Biała-Kielce-Radom-Radzyń. Należy z dużem uznaniem podkreślić ten zdrowy objaw wśród młodzieży harcerskiej, ten pęd do poznania ojczystej ziemi, który sprawia, że harcerz naraża się dobrowolnie na wszelkie niewygody, byleby już dziś, zaraz  nie czekając na odpowiednie fundusze, poznał i zbadał piękno Ojczyzny.Wędrówkę swą oblicza druh Nikończuk na 1 i pół miesiąca... zdrowo i pożytecznie spędzi swe wakacje szkolne... Szczęść Boże dzielnemu Harcerzykowi w Jego podróży! 

"Z." 


Wpis w Legitymacji harcerskiej druha Nikończuka świadczy, że dotarł on do Zakopanego na początku sierpnia:


LEGITYMACJA nr 164

P. NIKOŃCZUK ALEKSANDER, harcerz z Radzynia Podlaskiego w wycieczce krajoznawczej-pieszej, naokoło Polski, charakterze członka ma

w s t ę p  w o l n y

do Muzeum Tatrzańskiego im. Dra T. Chałubińskiego w Zakopanem.  

DYREKCJA MUZEUM TATRZAŃSKIEGO
im. Dra T. Chałubińskiego w Zakopanem.  
Juliusz Zborowski
Zakopane 12 VIII 1926.

*

Ale wędrówka z 1926 r. była zaledwie przygrywką do wielkiej, półrocznej wyprawy radzyńskiego harcerza w 1928 r. Ta była już głośna w całej Polsce.


cdn.

http://radzyn_podlaski.fotopolska.eu/742158,foto.html

niedziela, 17 czerwca 2018

Upuszczeni / The Dropped

Świetny wiersz Roberta idealnie podsumowuje ostatnie blogowe wpisy literacko-historyczne. Zwłaszcza ostatni z nich. W wierszu pobrzmiewają echa wcześniejszych utworów autora z tomików Herezje i Eter. Przetłumaczyła - Iwona Cymerman.

*

Robert Konca


UPUSZCZENI


Jesteśmy jak dzieci
upuszczone do otchłani
przez nieuwagę,
a może z rozmysłem.

Do życia,
w którym cierpienie
nabiera pozorów wieczności,
a szczęście włóczy się po peryferiach
niezauważone.

I nic nam się nie należy.

Każdy promień światła
musi być okupiony
nierówną walką z cieniem.

Dlatego umieramy wielokrotnie –
z tym samym lękiem,
z którym się rodzimy.

Jak strącone do morza krople deszczu,
po których zapomnienie
tak szybko wygładza kręgi.

Gramy w epizodach.
One same w sobie nic nie znaczą,
ale w przedziwny sposób
tworzą obraz wszechświata.





Tłumaczenie Iwony Cymerman / Translated by Iwona Cymerman


THE DROPPED


We are like children
dropped into the abyss
by inattention,
or maybe on purpose.

Into life,
where suffering
takes on the appearance of eternity,
and happiness wanders on the peripheries
unnoticed.

And we deserve nothing.

Each ray of light
must be paid
in an uneven fight with the shadow.

That is why we die repeatedly -
with the same anxiety,
with which we are born.

Like drops of rain
shed into the sea,
after which oblivion
so quickly smooths the circles.

We play in episodes.
They do not mean anything themselves,
but in a weird way
they form the image of the universe.



piątek, 15 czerwca 2018

Dzikowy Skarb czyli Fatum drużynnika

We wpisie o "Śmierci pretorianina" pojawił się Karol Bunsch i jego Dzikowy Skarb. Mieliśmy do niego wrócić - i wracamy. 
Jak się zdaje, Bunsch, z jego "cyklem piastowskim", jest mocno wypierany, albo i nawet zupełnie już wyparty przez obecnych autorów piszących powieści w podobnych cyklach piastowsko-wikingowsko-słowiańskich. Chyba jest tego sporo, osobiście zetknąłem się tylko z książkami Elżbiety Cherezińskiej, ale usłużny internet oświecił mię co najmniej kilkunastoma nazwiskami innych "mediewistów". Odnotowałem - i wszystko w tem temacie, gdyż mocniej wgłębiać się, w chwili obecnej (a zapewne i potem) nie zamierzam. Po przesprężynowaniu w palcach wyżej wspomnianej autorki stwierdziłem z ulgą, że nie moja bajka, nie moja przygoda i zamiast badać nowości, mogę w spokoju robić to co lubię najbardziej, czyli czytać powieści już dawno przeczytane, a to: Bunscha, Gołubiewa, Grabskiego, Kraszewskiego czy Kossak-Szczuckiej (prawdopodobnie tak skutkuje dość już podeszły wiek, mój i tychże dzieł). 

*

Bunscha cenię w tym towarzystwie szczególnie. Napotkałem wszakże nieco pogardliwe opinie, głoszące że "cykl piastowski" to zestaw powieści dla młodzieży. Można i tak, jednak biorąc pod uwagę wielowątkowość, bogactwo i głębię książek Bunscha, porównując je do dużej części obecnej "poważnej" literatury, tę ostatnią musielibyśmy uznać za dziecięcą. Zresztą takie skomplikowane różnicowania (książki młodzieżowe, dziecięce, damskie, męskie i półśrednie, etc.) dobre są do akademickich rozważań, dla mnie, prostaka, istnieją dwie półeczki dzielące literaturę - na dobrą i złą. Bunscha ustawiam w górnych przedziałach tej pierwszej. A Dzikowy Skarb na szczycie górnych przedziałów. 
Pierwsza książka piastowskiego cyklu, to po prostu wspaniała polańska saga, z niesamowitym słowiańskim herosem - Dzikiem, silnym i pełnokrwistym jak Herakles, i jak Herakles kierowanym przez złowrogie Fatum. I to Fatum, tajemniczy, magiczny, gdzieś tam zapisany Los, jest tak naprawdę głównym bohaterem książki, od momentu wyciągnięcia Dzika z lasu aż do, hmmm... pęknięcia ostatniej bańki na leśnym bagnie, które symbolicznie (finał wszystkich ludzkich złudzeń) zamyka powieść. 
Właśnie - wyciągnięcie Dzika z lasu, bo zanim Los (niby to przypadkowo!) zetknął go ze Ściborem (Czciborem - bratem Mieszka I), Dzik jeszcze jako "Gniady" zbójował po słowiańskiej puszczy. Już sam moment zawarcia znajomości obu panów daje przedsmak dalszej części historii:

[...] Wypadli z krzaków na udeptaną połać śniegu, na której o kilkanaście kroków majaczyła we mgle kurna chata z jednym otworem, za drzwi, okna i komin, widocznie służącym, i wdepnęli prawie na kłębowisko psów, szarpiących przebitego oszczepem na wylot odyńca, nad którym stał mąż potężnego wzrostu, twarzą ku nim zwrócony.
Choć spotkanie niespodziane było dla obu stron, zajętych jedynie myślą o dziku, nawykły widać do niebezpieczeństwa obcy mruknął flegmatycznie - Gruby zwierz ciągnie jeden za drugim - i nagle gwizdnął przeraźliwie, a równocześnie jednym ruchem, bez wysiłku wyrwał oszczep z dziczego cielska i pchnął błyskawicznie w kierunku bliżej stojącego Ścibora. Lecz Ścibor równie szybko w bok się uchylił, chwyciwszy jednocześnie za drzewce, i szarpnął nim, chcąc obalić przeciwnika. Nie docenił go jednak, gdyż nieznajomy trzymał drzewce tak mocno, że choć tęgie było, pękło jak trzcina, a Ścibor od zamachu zwalił się na ziemię, obcy zaś runął na niego, starając się go przygnieść [...]

(Karol Bunsch, Dzikowy Skarb, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, t. 1, s. 57-58)

*
Nie ma sensu referować tutaj całości książki, to trzeba przeczytać - lub przypomnieć sobie jeśli się już czytało. Dzik (który zostaje drużynnikiem książęcym) wraz z pozostałymi bohaterami poruszają się na historycznym tle walk Mieszka I z żywiołem germańskim i żmudnego klecenia przez tegoż Mieszka polańskiego/polskiego państwa. Jak to się skończyło politycznie - wszyscy wiemy; dlatego Mieszko (Dago?) jest w historii Polski tym kim jest. Bunsch jednakowoż pokazuje, że polityczny, społeczny sukces ma się nijak do szczęścia poszczególnych ludzkich żywotów. I polańska baśń - jest po nordycku posępna i pesymistyczna. Nie ma tu ludzkich wygranych, a każdy sukces okupiony jest strasznymi ofiarami dla upiornego Losu - jak w kończącej opowieść bitwie pod Cydzyną,  gdzie wraz ze Ściborem giną niemal wszyscy pozytywni bohaterowie sagi. Nawiasem mówiąc - książka była pisana w latach II wojny. Trudno było być wówczas optymistą, a rzeczywistość okupacji przekładała się na słowiańskie pradzieje...

*
       
Książka Bunscha - w moim przeświadczeniu - jest gotowym materiałem na filmową superprodukcję, która zapewne nigdy nie powstanie. Może i dobrze. Mam bowiem przeczucie, że historię odarto by z całej magii i powstałoby coś w rodzaju "Starej baśni. Kiedy słońce było bogiem".  Tak, tak, lepiej tego nie ekranizować....

*

Tyle razy pojawiło się tutaj Fatum - niech też zakończy niniejszy wpis. W "Śmierci pretorianina" zacytowałem jeden z kluczowych fragmentów sagi, gdzie Los, w widomy niemal sposób, układa ludzkie ścieżki. Teraz zatem wizyta Dzika i jego przyjaciela Tarły u wolińskiej wiedźmy - w całości:  

Tarło [...] by przeto coś rzec, odezwał się:
- Po wróżbę przyszliśmy.
- Po wróżbę - zaśmiała się niemile. - Można! Każdy chce wiedzieć, co go czeka, choć nikomu nic po tym. Zimną, kościstą ręką uchwyciła dłoń Tarły i zwróciwszy ją do ognia, patrzyła. W tej chwili powiew jakiś musnął głowę Tarły. To na ramieniu staruchy usiadła bezszelestnie sowa i wlepiła w niego swe wypukłe, żółte ślepia, o tajemniczym, obojętnym wyrazie. Tarłę przeszedł niemiły dreszcz i odruchowo chciał cofnąć rękę, lecz stara nie puściła i zaśmiała się znowu. 

- Myślisz, że w życiu można coś cofnąć? Nim tu wszedłeś, inna się droga ścieliła przed tobą. Kilka kroków tylko i już na nią nie wrócisz. Będziesz myślał że nie chcesz, a nie możesz. Stara śmiała się znowu. - Ale nie smuć się, młody jesteś, a nigdy nie będziesz stary. [...] 
Tarło dobył pieniądz i dając go starej splunął:
- Macie swój urok z powrotem.
Stara kościstą ręką uchwyciła pieniądz, a zwracając się do Dzika, zapytała:
- Może i wam powróżyć, witeziu?
- Poszła! - odparł Dzik - jakbym wprzód wiedział, co mnie czeka, tobym sobie życie uprzykrzył. Gdy zmierzał już ku wyjściu, stara zaśmiała się złośliwie i zawołała za nim:
- Nie bój się, nie zdążysz się znudzić! Razem was licho weźmie, ino tamten czestny pogrzeb jak kniaź i mogiłę mieć będzie, a twoje ścierwo zwierz rozwlecze!

(Karol Bunsch, Dzikowy Skarb, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, t. 2, s. 41-43) 



sobota, 9 czerwca 2018

Na własną rękę / On One's Own

Iwona - we własnym tłumaczeniu.


*

Iwona Cymerman 


NA WŁASNĄ RĘKĘ


na grobach mistrzów
trzeba złożyć kwiaty

wytrzymać
pusty śmiech

to nam wystarczy
za błogosławieństwo

jedni wyciągną los drogi
inni los miejsca
a jeszcze inni pusty los

tak czy owak otwarta
przerazi nas przestrzeń

przez światło nozdrzy wypełni
kształt policzonych oddechów

trzeba sięgnąć śmiało
aby przesunąć linię horyzontu

rozciągnąć ją, zerwać
i - przymrużywszy oko -
nawinąć na palce

03.06.18


ON ONE'S OWN


on the graves of the masters
flowers should be put

withstand
empty laughter

that will be enough
for the blessing

some will draw lots of the way
some of the place
others will draw just empty tickets

in any case open
space will get us frightened

through the nostrils' diameter it will fill
the shape of mumbered breaths

you have to reach boldly
to move the horizon line

stretch it, break it
and - squinting the eye -
wind it on the fingers



środa, 30 maja 2018

Wolałabym pisać o łące / I'd Rather Write About a Meadow

(Nie)spełnione pragnienie pisania o łące Iwony Cymerman (łącznie z przekładem autorki na język angielski). Jakby w kontrze - a może przewrotnym nawiązaniu? - do Łąki, mojego ulubionego wiersza Marii Kryńskiej-Szostak:


Wiersz - gdyby powstał wcześniej - mógłby znaleźć się w tomiku Diament, za wierszem Kompozycja (niedługo go przypomnę). Pasowałby tam idealnie. Mam wrażenie, że Kompozycja i Wolałabym... cichutko ze sobą rozmawiają...
Przy tej okazji wyrażam nieśmiałą nadzieję na nowy tomik Iwony. Wersetów nazbierało się już chyba wystarczająco?

*

Iwona Cymerman 


WOLAŁABYM PISAĆ O ŁĄCE


wolałabym pisać o łące
ale gdy w łąkę się zagłębiam
też widzę tylko mandalę
z tych samych minerałów
światła
i innych odnośnych cząstek
innych fal

beze mnie i bez ciebie
łąka
nawet nie byłaby piękna
ani tymczasowa

to my
wleczemy ze sobą miary
i bezmiary

i jeśli piszemy
to tylko listy do siebie

namolne bazgroły
aby przykryć to wszystko
kipiące
jak podgrzana słońcem
krew
jak łąka

21.07.17


I'D RATHER WRITE ABOUT A MEADOW


I'd rather write about a meadow
but when into the meadow I go deep
I also see only a mandala
of the same minerals
of light
and other relevant particles
other waves

without me and without you
the meadow
would not be even beautiful
or temporary

it's us
who drag measures
and vastness

and if we write
it's just letters to ourselves
importunate scribbles
to cover it all
so seething
just like sun-heated
blood
like a meadow


Łąka, fot. Budowniczy Katedry, maj 2018.

niedziela, 27 maja 2018

Fatum, czyli śmierć Pretorianina, cz. 2

W trakcie batalii ulicznych, w dniach 12 i 13 V 1926 r. siedlecki pułk odegrał rolę wybitną. Wziął udział w walkach na moście Kierbedzia, zajął Zamek Królewski, wreszcie starł się w krwawej potyczce z żołnierzami Szkoły Podchorążych, wiernymi stronie rządowej. Właśnie wtedy, w dniu 13 V 1926 r., poległ Lucjan Nadrowski. Pięć dni później, 18 V 1926 r. został z honorami pochowany na warszawskich Powązkach. 
Podczas majowych walk zginęło pięciu żołnierzy 22 pułku, zaś kilkudziesięciu zostało rannych - siedlecka jednostka poniosła największe straty pośród wszystkich oddziałów Józefa Piłsudskiego.  

*

Cóż dalej? Wśród nielicznych, związanych z 22 pułkiem piechoty archiwaliów, zachowały się akta sprawy sądowej z 1929 r., związanej z - nieżyjącym już wówczas - Lucjanem Nadrowskim. Drobna, nieistotna sprawa, wkrótce zresztą umorzona. Nadrowski tuż przed wypadkami majowymi, w dniu 6 V 1926 r., zaciągnął (wraz z czterema innymi oficerami z 22 pp.) bezprocentową zaliczkę (odpowiednik dzisiejszej pożyczki z kasy zapomogowo-pożyczkowej) z Intendentury Dowództwa Okręgu Korpusu nr 9 w Brześciu. Pozostała po jego zgonie wdowa, Janina Nadrowska, wychowująca troje małych dzieci nie była w stanie uregulować długu. Co ciekawe, wdowa sama musiała opłacić koszty pogrzebu męża! Były wysokie, skoro nie wystarczyła na nie oficerska odprawa i trzeba było wykorzystać środki z pensji orderowej Virtuti Militari. Siedlecki Sąd Okręgowy, po otrzymaniu wyjaśnień od żony zmarłego sprawę umorzył. I tyle.                  
W aktach sprawy jest jednak kilka dokumentów zasługujących na uwagę. Pojawił się tutaj  przede wszystkim akt zgonu Nadrowskiego, wedle którego 29-letni Lucjan Nadrowski, syn Antoniego i Walerii z Kozierowskich zmarł w Szpitalu Dzieciątka Jezus, w dniu 13 V 1926 r. Można tu zatem spekulować - czy oficer poległ na ulicy, czy śmiertelnie rannego zdążono przetransportować do szpitala, choć, zdaje się, że nie miałoby to wpływu na ostateczną wersję zapisu. Akt zgonu podaje inny niż w opracowaniach wiek zmarłego - 29 nie zaś 27 lat.


Inną kwestią, na którą rzucają światło dokumenty - jest sprawa stopnia wojskowego naszego bohatera. Opracowania zgodnie wymieniają kapitana Nadrowskiego. Jednak w dokumencie Szefostwa Intendentury 9 DOK, z dnia 6 V 1926 r., potwierdzającym udzielenie pożyczki oficerom 22 pp - Lucjan Nadrowski ma stopień porucznika. Co więcej - wyciąg z książeczki wierzytelności oficerów 22 pp., z dn. 14 XI 1928 r. wyraźnie wymienia "śp. porucznika Lucjana Nadrowskiego". W 1920 r., podczas dekoracji krzyżem Virtuti Militari, Nadrowski miał stopień podporucznika (trzeba wspomnieć, że otrzymał również, aż czterokrotnie Krzyż Walecznych). W dniu 6 V 1926 był wymieniany jako porucznik. Nie sadzę, aby do 26 V awansowano go na kapitana. Prawdopodobnie awans miał miejsce po śmierci oficera. Jednak w dwa lata po śmierci jest wymieniany nadal jako porucznik. Rzecz do sprawdzenia i wyjaśnienia.    


Warto tu jeszcze dodać, że rok po śmierci porucznika Nadrowskiego ustanowiono Radę Familijną do opieki nad jego dziećmi - Danutą, Witoldem i Ryszardem. W jej skład - oprócz  najbliższej rodziny - weszli przedstawiciele dowództwa 22 pp. - płk Kazimierz Hozer, ppłk Jerzy Tramencourt (w akcie jako Traucourt!) oraz ppłk Mieczysław Janowski.

*

We wspomnieniach wojskowych i literaturze z różnych czasów sporo miejsca zajmują opisy bezlitosnego losu wzywającego wojaków do otchłani. Często żołnierze przeczuwali śmierć - niejednokrotnie zaskakująco i przeraźliwie trafnie - jak chociażby napoleoński marszałek Jan-Chrzciciel Bessiers prorokując swój zgon od kuli działowej w dniu 1 V 1813 r. Pamiętnikarskie opisy przygód naszych wojaków w Hiszpanii czasów napoleońskich pełne są tajemniczych wizji własnej śmierci (jeszcze do tego wrócimy). 
Literacko zaś - wg mnie - na czoło wysuwa się Karol Bunsch opisujący w Dzikowym Skarbie wizytę dwóch drużynników Mieszka I u wiedźmy na wyspie Wolin, podczas której wróżycha przepowiada ich koniec. Już nie mogę sobie odmówić cytaciku:
Stara [...] zaśmiała się znowu:
- Myślisz, że w życiu można coś cofnąć? Nim tu wszedłeś, inna się droga ścieliła przed tobą. Kilka kroków tylko i już na nią nie wrócisz. Będziesz myślał że nie chcesz, a nie możesz... 
(Karol Bunsch, Dzikowy Skarb, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 41) 

Do Bunscha i innych kronikarzy zapowiedzianej śmierci też jeszcze powrócę. Swoją drogą - ciekawe czy Lucjan Nadrowski, zgłaszając się na ochotnika na grochowskim placu, przeczuwał choćby przez chwilę, że jego kariera wojskowa i życie zakończą się nazajutrz, na placu Zbawiciela? 


P.S. Korzystałem z opracowań autorstwa J. Garbaczewskiego, R. Dmowskiego i M.J. Chromińskiego oraz B. Kowalczewskiego.

sobota, 26 maja 2018

Widziałem dziś Twoją Matkę


Eter, Liw 2006, s. 38.

Robert Konca 


(Z LISTÓW CZŁOWIEKA DO BOGA)


widziałem dziś Twoją Matkę

były to oczywiście Jej wizerunki
marzenia nieznanego artysty
które głęboko przeniknęły
w ukryte sny drewna i kamienia
wspólnie przybierając wytęskniony kształt

a jednak przez moment
należący już tylko do wieczności
spojrzałem poza symbol
poza formę i wyobrażenie
widziałem światło stwarzające cień
jedną pierwotną pieszczotą
widziałem boską mądrość
w symbiozie z grzechem

wtedy pomyślałem
że Twoje okrucieństwo i miłosierdzie
od Matki pochodzą
ale i do Niej wracają
i nikt
żaden człowiek i żaden kwiat
nie jest sierotą we wszechświecie

później
napiłem się wody ze źródła
i fotografowałem krokusy
z czułością
jakbym widział w obiektywie
twarz ukochanej kobiety 






czwartek, 24 maja 2018

Fatum, czyli śmierć Pretorianina, cz. 1

Przy okazji niedawno minionej, 92 rocznicy pamiętnej Majówki z 1926 r., kilka słów od Artura:

Podczas majowego zamachu doszło do wydarzenia, które śmiało mógłby wpleść w tok jednej ze swych nowel Stefan Grabiński (zazwyczaj umieszczający akcję opowieści we współczesnej sobie rzeczywistości). Otóż, jeden z biorących udział w zamachu oficerów siedleckiego, 22 pułku piechoty, zgłosił się do akcji niemal całkowicie przypadkowo, praktycznie już w trakcie rozgrywających się wydarzeń, kierowany jakimś przedziwnym fatum, i - jako jedyny oficer tego pułku - poległ. Aby jednak nakreślić samo wydarzenie nakreślmy najpierw jego tło. 

*

Podczas przewrotu majowego znaczącą (żeby nie powiedzieć - kluczową) rolę wśród oddziałów Józefa Piłsudskiego odegrał 22 pułk piechoty z Siedlec. Jeden z ulubionych, wypróbowanych, "pretoriańskich" oddziałów Marszałka. Już pod koniec kwietnia 1926 r. w 9 Dywizji Piechoty, w skład której wchodził pułk, rozpoczęły się przygotowania do ewentualnej demonstracji wojskowej. Wówczas, podczas poufnych rozmów dowództwa pojawiło się nazwisko Lucjana Nadrowskiego, jako jednego z grona zaufanych oficerów mogących wziąć udział w przewidywanej operacji. Nadrowski, kawaler Virtuti Militari (za wojnę 1920 r.), był - jak się zdaje - jednym z lepszych oficerów pułku. W dniu 26 IV 1926 r.,  Nadrowski został dyskretnie poinformowany o planach dowództwa; wraz z pozostałymi przewidywanymi do akcji oficerami potwierdził gotowość do akcji. Jednak na początku maja, tuż przed rozpoczęciem działań - wziął urlop i w prywatnych sprawach udał się do Warszawy.    
W dniu 12 V 1926 r. 22 pułk piechoty jako jedna z pierwszych jednostek WP udzielił poparcia Józefowi Piłsudskiemu. O świcie ogłoszono alarm, wojskowi otrzymali ostrą amunicję i rozkaz wymarszu. Oddział przystępował do akcji uroczyście, pod orderami, ze sztandarem i orkiestrą pułkową. Już wkrótce żołnierze zajęli siedlecką stację kolejową, opanowali jeden z pociągów i wyruszyli do Warszawy. Po szaleńczej eskapadzie (pociąg pędził do Warszawy nie zatrzymując się nigdzie, nie reagując na sygnały "stój", ryzykując kolizję z innym pociągiem, były też podejmowane próby wykolejenia maszyny) wagony z piechurami "dwudziestki dwójki" wjechały na dworzec w Rembertowie. Było wczesne popołudnie, około godziny trzynastej.
Pododdziały 22 pułku, po przybyciu do Rembertowa zostały wywagonowane i przemaszerowały na  Grochów. Po przybyciu na miejsce, żołnierze zatrzymali się oczekując dalszych rozkazów. Wokół wojskowych zebrał się tłum cywilów. I właśnie wtedy - wedle relacji pułkownika Krok-Paszkowskiego - niespodziewanie z kręgu warszawiaków wyszedł Lucjan Nadrowski. Podszedł do dowódcy pułku prosząc o pozwolenie włączenia go w szeregi oddziału - w nieprzepisowym stroju (zapewne był w ubraniu cywilnym, lub jakimś kombinowanym, niekompletnym mundurze); rezygnując zarazem z ostatnich dni majowego urlopu. 
Mógł być wtedy gdzie indziej, choćby na Starówce, mógł pozostać w hotelu, mógł się spóźnić, mógł zajmować się setką innych spraw - ale Fatum już kierowało go  na ostatnią z ziemskich dróg. 
Krok-Paszkowski wyraził zgodę. Od tej chwili Nadrowski, jak po sznurku, na czele swej 7 kompanii, maszerował w stronę śmierci... 



cdn.

2022. Nowy początek

Długo nic się tu nie działo. Najwyższy czas to zmienić. Zaczynam od wiersza na Nowy Rok i z nadzieją wracam do działania. Arur Rogalski *** ...