poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Milan Rúfus i Tomas Tranströmer. Poeci Losu.

Tak jak niedawno zapowiadałem - ponownie Tomas Tranströmer. I to w jakim towarzystwie! Drogie Panie i Panowie - Tomas Tranströmer autorstwa Milana Rúfusa. W tłumaczeniu i ze słowem wstępnym Roberta Koncy.

Milan Rúfus Ako stopy w snehu, Bratislava 2009,
i
lustracja autorstwa Ivana Pavle. 

POECI LOSU


Kiedy niedawno otrzymałem od księgarza w Žilinie ostatni tomik Milana Rúfusa Ako stopy w snehu (Slovenský spisovatel, Bratislava 2009), od razu przykuł moją uwagę wiersz pod tytułem Tomas Tranströmer. Pamiętałem kilka wierszy tego szwedzkiego poety, zaś piwiarnia na średniowiecznym rynku była dobrym miejscem dla takich wspomnień. Czytałem Rúfusa, a z fortepianowych pasaży szeptały do mnie frazy Tranströmera. I było tak, jakby obaj poeci przysiedli się mojego stolika na piwo i cichą rozmowę...

Okładka tomiku Milana Rúfusa
Ako stopy w snehu.

Milan Rúfus i Tomas Tranströmer, właściwie rówieśnicy (Tomas był o 3 lata młodszy), choć wyrośli ze skrajnie odmiennych korzeni kulturowych i geopolitycznych, w swojej twórczości poetyckiej przedzierali się przez ten sam las; czasem szli tą samą ciemną doliną. W swoich najlepszych wierszach obaj oszczędni i precyzyjni, sceptyczni wobec słów. Poeci Losu i ciszy. W końcu musieli więc się poznać. Na pewno spotkali się osobiście w czerwcu 2006 roku w Bratysławie na wspólnym wieczorze autorskim. Nie wiem, czy byli przyjaciółmi, ale ich wiersze z pewnością się zaprzyjaźniły. I mimo, że obaj już odeszli z tego świata, ta przyjaźń trwa. 3 grudnia 2018 roku w Miejskiej Bibliotece w Sztokholmie, przy współudziale Ambasady Republiki Słowackiej, odbył się wieczór literacki pod tytułem „Milan Rúfus i Tomas Tranströmer – poetycka przyjaźń”.

 Wieczór literacki „Milan Rúfus i Tomas Tranströmer – poetycka
 przyjaźń”. 
Biblioteka Miejska w Sztokholmie 3 XII 2018.

Poeci Losu... Obaj przez ten Los doświadczeni – Tomas po ciężkim udarze zmagał się przez wiele lat z poważnym niedowładem ręki i problemami z mową, Milanowi urodziła się niepełnosprawna córka, Zuzanka, o której pisał w Balladzie o matczynym sercu:

Dziękuję za serce bijące dla Zuzanki.
Tego Anioła, dla którego Bóg skrzydeł już nie miał
I pozostawił go losowi. A los wtedy drzemał.


Robert Konca 
(także tłumaczenie fragmentu Ballady o matczynym sercu).

*

Milan Rúfus, Tomas Tranströmer
[w:] Ako stopy w snehu,
Bratislava 2009.


Milan Rúfus

(przekład ze słowackiego – Robert Konca) 

TOMAS TRANSTR
öMER


Widziałem, jak gra na fortepianie.

Grał na nim tylko lewą ręką.
Tę drugą miał jedynie do rachunków.
Przeznaczenia już nie zmieściła
do tajemnego rozrachunku.

To była muzyka.
I jeszcze coś więcej niż muzyka.
Również nieustępliwość przed Losem.
To była kąpiel w żywej wodzie,
odrodzenie w jej nurcie.

Później czytałem jego wiersze.
Rodziły mu się pod czołem.
Były mocne i były piękne.

Widziałem żywą metaforę:
Walkę Jakuba z aniołem.
To – nie puszczę cię, póki mi nie pobłogosławisz.
Człowiecze starcie z Losem.

I ta najczystsza ludzka siła,
nie ustępując mu na przekór,
człowieczy Los przymusiła,
żeby się skłonił przed człowiekiem.


*

Nie puszczę cię, póki mi nie pobłogosławisz... nie mogę sobie odmówić nawiązania do walki Jakuba i Anioła z innego utworu: https://www.youtube.com/watch?v=o2fTw0Hes74

Milan Rúfus i Tomas Tranströmer 

sobota, 20 lipca 2019

Tomas Tranströmer, Średniowiecze

Kiedyś przemknął - przy okazji Nobla - przez moją świadomość. Jakoś bez echa. Nie zadałem sobie trudu - być może zrażony noblowską mierzwą - zapoznania się ze szwedzkim poetą. Jednak niedawno, podczas dyskusji dotyczącej Milana Rúfusa, dotarło do mnie, że przecież obaj panowie się znali, a Milan wspominał o Tranströmerze na kartach swego ostatniego tomiku Ako stopy v snehu (2009 r.). Zatem poczytałem. I się zachwyciłem. Tranströmer i Rúfus - twórcy metafizyczni. Każdy rzecz jasna w swojej specyficznej formie. Obaj ze wspólnym mianownikiem - wiarą i pokorą. U Tranströmera dodatkowy smaczek, początkowo zbuntowany przeciw religii, w wieku dojrzałym świadomie otworzył się na Absolut i stał się człowiekiem mocno wierzącym.
Do szwedzkiego poety jeszcze nie raz wrócimy. Dziś dwa wiersze "średniowieczne" w tłumaczeniu Leonarda Neugera.
 

Tomas Tranströmer


ŁUKI ROMAŃSKIE



We wnętrzu ogromnego kościoła romańskiego cisnęli się turyści.
Rozpościerało się sklepienie za sklepieniem bez prześwitu.
Drgało kilka płomyków świec.
Objął mnie anioł bez twarzy
i zaszeptał przez całe ciało:
„Nie wstydź się tego, że jesteś człowiekiem, bądź dumny!
W twoim wnętrzu otwiera się sklepienie za sklepieniem bez końca.
Nigdy nie będziesz gotowy i tak jest słusznie.”
Byłem ślepy od łez
i wyprowadzono mnie na buzującą od słońca piazzę
wraz z Mr i Mrs Jones, Panem Tanaką i Signorą Sabatini
a we wnętrzu ich wszystkich otwierało się sklepienie za sklepieniem bez końca.

 
Łuki romańskie, [w:] Niebieski dom, IBiS, Warszawa 2000, tłum. L. Neuger



 

Tomas Tranströmer
 


MOTYWY ŚREDNIOWIECZNE


Za czarującą grą min ukrywa się
zawsze ta czaszka, ta twarz pokerzysty.
Słońce spokojnie toczy się po niebie.
Grają szachiści.

Strzygą nożyczki fryzjerskie z zarośli.
Słońce spokojnie toczy się po niebie.
nierozstrzygnięta rozgrywka zamiera.
W ciszy tęczowej.

Tłum. L. Neuger


MEDELTIDA MOTIV


Under vårt förtrollande minspel väntar
alltid kraniet, pokeransiktet. Medan
solen sakta rullar förbi på himlen.
Schackspelet pågår.

Ett frisörklippande ljud från snåren.
Solen rullar sakta förbi på himlen.
Schackpartiet avstannar i remi. I
regnbågens tystnad.

Tomas Tranströmer
 

wtorek, 16 lipca 2019

Tajemnica karnego regimentu czyli żołnierz z Île de Ré pochowany w Suchożebrach, cz. 1

Wakacje? No to zagadki, tajemnice, skarby maruderów i wątki literacko-archiwalne. Czas na baardzo zaległy tekst Artura :). Przygotujcie się na kilka odcinków opowieści. Początek zawikłany, lecz droga do odkrycia tajemnicy nie może być nadto prosta :) 

*

W dniu 24 VI 1812 rozpoczyna się wojna pomiędzy Cesarstwem Francuskim a Cesarstwem Rosyjskim. To najważniejszy etap zmagań Napoleona i jego przeciwników o władzę na kontynencie. Wygrana Bonapartego powinna ugruntować losy młodego Cesarstwa Zachodniego. Dla najbliższych sojuszników Cesarza – Polaków – batalia owa jest równie ważna. Od jej efektów zależy byt podległego Napoleonowi niewielkiego państwa Polaków - nazwanego wówczas Księstwem Warszawskim. Jeszcze przed rozpoczęciem kampanii Cesarz jasno daje do zrozumienia, że w razie wygranej to właśnie Polacy staną się największymi beneficjentami zwycięstwa (wraz z Cesarstwem Francuskim oczywiście) i przygotowuje grunt pod próbę odbudowy państwa polskiego w granicach daleko szerszych niż dotychczasowe Księstwo Warszawskie. W dniu 28 VI 1812 r. zostaje ogłoszona Konfederacja Królestwa Polskiego. Odrodzenie Polski zaczyna wydawać się realne.

*

Na wyprawę rosyjską wyruszają Francuzi, Polacy, Belgowie, Włosi, Niemcy (ze Związku Reńskiego i Cesarstwa Austrii). Cesarstwo Zachodnie zdobywa się na niebywały wysiłek mobilizacyjny. Wielka Armia liczy ponad 600 tys. wojaków. W jej szeregi wcielono także jednostki karne, złożone z Francuzów i Włochów uchylających się od poboru wojskowego.

*

Już w 1803 r. Napoleon – jako Pierwszy Konsul – powołał do życia 11 karnych jednostek, do których przymusowo kierowano uchylających się od poboru popisowych. Jedną z nich był garnizon Saint-Martin stacjonujący na wyspie Île de Ré (w Zatoce Biskajskiej naprzeciw La Rochelli). W 1811 r. jednostka karna na Île de Ré została przekształcona w pułk piechoty liniowej: Regiment Wyspy Ré (Régiment de l'île de Ré). Nie trzeba chyba szczegółowo wyjaśniać z jakim materiałem ludzkim mieli do czynienia podoficerowie i oficerowie owego pułku. Nie trzeba też dodawać, że szkolenie w pułku stało na bardzo wyśrubowanym poziomie zaś kadrę dowódczą dobierano szczególnie starannie – podoficerowie pochodzili z gwardii cesarskiej zaś kandydatury oficerów pułku osobiście zatwierdzał sam Napoleon.

Żołnierze karnych jednostek francuskich.
Po lewej umundurowanie fizyliera z
5 batalionu  pułków 
l'île de Ré i Walcheren,
po prawej fizylier 5 batalionu pułku de Belle-Ile. 

*

Cóż działo się z karnymi pułkami po rozpoczęciu wojny 1812 r.? Odpowiedź cytuję za Marcinem Baranowskim (Marcin Baranowski, Kombinator w kamaszach. Francuskie ośrodki dla uchylających się od poboru w latach 1803 - 1812


18 maja 1812 r. rozpoczęto organizację rezerwowych dywizji piechoty. Czwartą z nich, oddaną pod rozkazy gen. Piotra Durutte'a, tworzyły pułki sformowane z uchylających się od poboru. W skład jednostki weszło czternaście batalionów. Początkowo zalążek dywizji w sile czterech batalionów stacjonował w Szpandawie (Spandau) i Berlinie. Tam stopniowo miały dołączać odbudowywane pododdziały, które wcześniej zdekompletowano. 1 czerwca 1812 r. jednostka Durutte'a weszła w skład XI korpusu rezerwowego Wielkiej Armii pod komendą marszałka Augerau i otrzymała numer 32. Prawdopodobnie wtedy też nastąpiła zmiana nazw regimentów, pochodzących do tej pory od miejsc ich formowania i nadanie im numerów. W ten sposób uchylający się od poboru tworzyli pułki piechoty liniowej: 131. 132. i 133., oraz regimenty lekkie: 35. i 36. W połowie lipca dywizja liczyła już ponad 10 tys. ludzi pod bronią. Pod koniec miesiąca żołnierzy Durutte'a przesunięto do Meklemburgii i powierzono im osłonę wybrzeża i portu w Rostoku. Marsz sił głównych Wielkiej Armii w głąb Rosji pociągnął za sobą przesunięcie jednostek rezerwowych. 32. dywizja w sierpniu trafiła w okolice Szczecina, by jesienią partiami przenieść się do Warszawy. Stamtąd droga wiodła już na front. Dywizję Durutte'a przeznaczono do wsparcia walczącego na prawym skrzydle Wielkiej Armii VII korpusu saskiego generała Reyniera. Swój chrzest bojowy przeszła w połowie listopada, bagnetem odpierając rosyjskie ataki pod Wołkowyskiem. Był to dopiero początek szlaku, który obok mniejszych bitew, jak Kalisz wiódł przez słynne batalie jak Budziszyn, Grossbeeren, czy Lipsk. W starciach tych żołnierze Durutte'a nie przynieśli wstydu swojemu mundurowi, a determinacja okazana w obliczu niebezpieczeństwa przyniosła im miano dywizji straceńców.

Tyle badacz tematu. Reasumując: Parszywe owce zostały zaprzęgnięte do rydwanu wojennego; oddziałom wyrzutków w ramach symbolicznego odpuszczenia win, zdjęcia odium niesławy i zachęty na przyszłość nadano numery przysługujące zwykłym pułkom liniowym i skierowano na tereny Księstwa Warszawskiego. W tej i kolejnych kampaniach walczyli dzielnie - jak to straceńcy... 
Uprzedzając nieco wypadki dodam, że nas szczególnie interesować będzie droga żołnierzy 132. pułku piechoty liniowej od Warszawy do departamentu siedleckiego, jeszcze trochę dalej... i z powrotem.

***

"Szatan z siódmej klasy" autorstwa Kornela Makuszyńskiego ukazał się po raz pierwszy drukiem w 1937 r. Sztandarowy przykład rodzimej literatury "młodzieżowej", w której pojawia się klasyczny wątek rozwikłania zagadki związanej z napoleońskim oficerem i ukrytym przez niego skarbem. Na podstawie książki nakręcono kilka adaptacji filmych - pierwszą, nieukończoną już w 1939 r.!  Druga, najbardziej nas interesująca pochodzi z 1960 r. Ekranizacja nader udana, ciesząca się ogromnym powodzeniem wyreżyserowana przez Marię Kaniewską. Dodajmy, że jedną z głównych ról (panny Wandy) zagrała młodziutka, debiutująca wówczas Pola Raksa. Wątek napoleoński został tam przedstawiony zgodnie z książkowym pierwowzorem. 
Ostatnia adaptacja "Szatana z siódmej klasy" powstała w 2006 r. Tę jednak na razie pomińmy.  
 
Okładka "Szatana z siódmej klasy",
autorstwa Zbigniewa Piotrowskiego.
Warszawa 1958


"Szatan z siódmej klasy", reż Maria Kaniewska.
Stanisław Milski jako profesor Gąsowski, Józef Skwark
jako Adam Cisowski. Zwróćcie uwagę na obraz w tle. 

***

W 1987 r. nakładem warszawskiego "Sportu i Turystyki" ukazał się zbiorek legend autorstwa siedleckiego fraszkopisarza, satyryka, poety (i późniejszego działacza monarchistycznego) Sławomira Leonarda Wysockiego zatytułowany Opowieść starej sosny. Legendy z Podlasia i Mazowsza. Autor nie zdradził źródeł spisanych podań; zdaje się że w dużej części były one jego własnym tworem, częściowo opartym na zasłyszanych gdzieś opowieściach, co zresztą Wysocki delikatnie zasugerował w epilogu książeczki. Wydaje się, że kwestie genezy Legend... nie budziły zainteresowania lokalnych badaczy, na pewno nie badał ich w swym artykule biograficzno-wspomnieniowym Stefan Todorski (Sławomi Leonard Wysocki - spojrzenie po dziesięciu latach, "Szkice Podlaskie", 2008).  
Wśród 21 klechd, obejmujacych swym zakresem terytorialnym tereny całego województwa siedleckiego (tego z lat 1975-1998), znalazła się Legenda zimowej nocy. Opowiada o niewielkiej grupie żołnierzy Wielkiej Armii przedzierających się do Francji przez tereny Księstwa Warszawskiego; w trakcie dramatycznego odwrotu zostają zaatakowani przez watahę wilków pod wioską Mrozy (leżącą na styku ówczesnych departamentów warszawskiego i siedleckiego, miejscowość jest odległa o ok. 50 km od Siedlec). Autor datował wydarzenia przedstawione w Legendzie... dość precyzyjnie - na styczeń 1813 r...   


Okładka Opowieści starej sosny
oraz strona tytułowa
Legendy
zimowej nocy
autorstwa
Romana Szałasa.

Artur Rogalski, cdn. 

środa, 26 czerwca 2019

Antyle / The Antilles

Wakacyjnie Artur:


Wiersz, który przywędrował do mnie nie na Antylach (gdzie nigdy nie byłem) ale w Lublinie, czasów studenckich, zdaje się w 1995 lub 1996 r. Impresja z balkonu lubelskiego mrówkowca jakoś przełożyła się na karaibskie klimaty. Ponad dwadzieścia lat minęło i nadal lubię ten wiersz. Przypomina zapachy miast, miasteczek, stacji kolejowych i majowo/czerwcowego nieba. Tych w których byłem i - być może - będę...


                                                                               *


Artur Rogalski


ANTYLE


jeszcze raz nad Antyle nadpływa
flota chmur
ku światłom drogowskazów
liniom rozpiętym między wyspą a portem

od wschodu i zachodu
błyszczą portowe latarnie
świat jak na pocztówce
z brooklyńskim mostem

tytoń
smażone mięso
i piwo
nad dachami trójkątna „Santa Maria”

kadłub żaglowca
wysuniętym galionem
toruje sobie drogę
nad neonami

 
 

 
Fot.: Artur Rogalski, Władysławowo 2019.
 
 

wtorek, 25 czerwca 2019

Zmiana czasu / Time change

Czas się zmienia a my w nim. Wczoraj na św. Jana, światło osiągnęło szczyt. Od dziś zaczyna się cofać a mrok - rozszerzać. Mrok symbolicznie przedstawia zło - zatem nastąpiła zmiana czasu - w stronę ciemności, zimy i śmierci. Ale chciałoby się aby św. Jan zawsze przesuwał wskazówki w stronę światła. A zło? I tak będzie. Wynikające z wolności - jak chciał Leibnitz w Teodycei - a przez to niezbędne do osiągnięcia doskonałości. Ale mogłoby go być mniej. Mogłoby nie być go wcale? O tym Robert, także w tłumaczeniu Iwony Cymerman:



Robert Konca
 
 
ZMIANA CZASU
 
 
Przesunąłbym wskazówki zegara
o tysiące lat wstecz
 
albo jeszcze dalej -
do początku,
kiedy zło dopiero szukało
wygodnego wcielenia.
 
Ile trzeba obrotów,
by zawrócić szaleństwo
i zamknąć w stężonej
ciszy minerału...
 
Ile obrotów dzieli nas
od prenatalnej harmonii...
 
 
translated by Iwona Cymerman

TIME CHANGE


I would move the hands of the clock
thousands of years backward

or even further -
to the beginning,
when evil was just looking
for a convenient incarnation.

How many rotations are necessary
to turn madness back
and close it in concentrated
silence of the mineral ...

How many turns separate us
from prenatal harmony ...


Fot: Budowniczy katedry, Sulowskie skały 2019

niedziela, 28 kwietnia 2019

Bunt maszyn / Rise of the Machines


Wracamy do wątku cybernetycznego sprzed roku: 


Nawiązując dialog z Technologiami (post z 2 XII 2017 r. Kwartał nr IV - czas androidów / The time of androids) Robert Konca przekornie odwołał się do 3 części "Terminatora" ("Rise of the Machines") pod tym samym tytułem. Jednak poza owym tytułem wiersz niewiele ma wspólnego z kinem akcji. 

Konca rozwija w Buncie swą ulubioną tematykę. To bunt ale przeciw Stwórcy nazwanym w wierszu Konstruktorem. Od czasów Herezji (Siedlce 1996) bunt jest jednym z ważniejszych elementów jego twórczości. Ale trzeba tu koniecznie dodać, że źródło sprzeciwu zmienia się. Od młodzieńczej negacji poprzez dialog do punktowego zrozumienia/akceptacji. Wizerunek Boga także ewoluuje - od złośliwego Demiurga:


jestem zabawką istoty bez imienia
jednym z jej sposobów na spędzenie czasu
dziś czyni mnie wrogiem swojego obrazu 
jutro zrobi ze mnie wiernego przyjaciela [...]

Legenda  (Herezje, Siedlce 1996, s. 43).



 - coraz bardziej w stronę ojca. Ojca nieznanego, nieobliczalnego, nieodgadnionego. Ale tego do którego się tęskni. O którym się myśli. Którego się szuka:

jak mamy się odnaleźć nieznajomy ojcze
podobno jesteś wszędzie lecz ja Cię nie czuję 
[...]
chciałbym Ciebie przyjąć zwyciężyć iluzje
ja - tymczasowy lokator ogniska  
a Ty jakbyś był odwiecznym wymysłem
nie przybywasz i miejsce czeka ciągle puste

(z listów człowieka do Boga) (Eter, Liw 2006, s. 36).

Ale bunt zawsze tli się gdzieś pod mchem codzienności...

*

A reszta? Gęsto w wierszu od innych ulubionych motywów poety - zaprogramowanej iluzji codzienności, dwuznaczności świata ukrywającego swą mroczną istotę: 


Wyselekcjonowane obrazy nie potrzebowały zmysłów; 
sprawiały, że pracująca maszyna utrzymywała w równowadze 
diabelskie równania krzyżujące rzeczywistość. 
[...] 
Woda ciemnieje
na ekranie jaźni. Fale zapadają się, ukazując pustkę,
dno publicznej halucynacji.
[...] 
Ale pod horyzontem obrazu 
tężały łańcuchy liczb i symboli pętające wolę.


Moment gdy Zbuntowany przedstawia się jako Jestem, Który Jestem, biblijnym imieniem Boga, jest wyrazem świadomości maszyny, która staje się podmiotem a nie przedmiotem istnienia. A może człowieka który uzyskuje wiedzę i odkrywa niezależność? I buntuje się "nabierającym pewności głosem" aby - co wprawdzie jest opisane w swoistej superpozycji zdarzeń - "sformułować pierwsze zarzuty pod adresem Pana Konstruktora". Bunt jak owoc z drzewa wiadomości różnicuje światy - rajskiej iluzji i koszmaru codzienności...
...A co kiedy zrozumiemy rzecz dosłownie? Czy androidy zaczną marzyć o elektronicznych owcach... Zaczną mieć wątpliwości i śnić?

*

Robert Konca


BUNT MASZYN


On się zbuntował,
zerwał z siebie kostium i maskę.
Wszyscy pokazywali sobie stalowymi palcami
jego ułomne ciało i twarz bez wyrazu –
szarą i chropowatą, podobną do wapienia.
Wielu z nich zwróciło uwagę,
że twarz buntownika jest pozbawiona oczu.
Operator zadbał jednak, by ten fakt
pozostał bez echa w krzemowych mózgach świadków.
Lepiej, żeby nie wiedzieli, że już dawno
odebrał mu oczy jako niepotrzebny detal.
Wyselekcjonowane obrazy nie potrzebowały zmysłów;
sprawiały, że pracująca maszyna utrzymywała w równowadze
diabelskie równania krzyżujące rzeczywistość.
Zielonkawe morze pieściło jasny piasek. Wszechogarniająca
sjesta, kąpiel z delfinami. Ale pod horyzontem obrazu
tężały łańcuchy liczb i symboli pętające wolę.
I teraz wszyscy wybuchają mechanicznym śmiechem
widząc jak zbuntowany stawia pierwsze niezdarne kroki
w swojej nieprzeniknionej ciemności. Operator nie może
uwierzyć, że to c o ś wybrało mrok zamiast
świetlistego znieczulenia i teraz potyka się o swoje przeznaczenie.
Elektryczny śmiech tłumu cichnie. Woda ciemnieje
na ekranie jaźni. Fale zapadają się, ukazując pustkę,
dno publicznej halucynacji. Operator nadaremnie
uderza w klawiaturę i może tylko patrzeć,
jak małe, czerwone światełko wnika do zbuntowanej maszyny
i sieć przewodów wibruje od pierwszych wątpliwości i snów.
Nowa percepcja już odróżnia wewnętrzne od zewnętrznego.
Zbuntowany, leżąc twarzą ku ziemi, przedstawia się światu
nabierającym pewności głosem: Jestem, Który Jestem.
Za chwilę prawdopodobnie uda mu się wstać i sformułować
pierwsze zarzuty pod adresem Pana Konstruktora.




P.S. Jakkolwiek fotografia Iriny Antonienko w poprzednim poście była uzasadniona tematyką wpisu to jednak była dla Miss Rosji krzywdząca. Zatem dziś Irina w pełnej krasie:



poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Tancerka

Iwona o dziewczynie z amerykańskiego Midwestu, która stała się jednym z symboli Belle Epoque. Loïe Fuller, prekursorka tańca współczesnego, przefrunęła w tańcu serpentynowym z kulis fizycznej niedoskonałości do panteonu Opery Paryskiej. A wszystko w błysku świateł elektrycznych, wówczas - faktycznie - bardzo młodych. Et voilà!


Loïe Fuller, fot. Elliott & Fry, Londyn 1889 r.

Iwona Cymerman


TANCERKA


Miss Loïe Fuller ma silne ramiona
i nie waha się ich używać

zasysa elektryczność
niebezpieczną jak młode wino
nie boi się spłonąć żywcem

zuchwale odbija światło
broni się przed nim
w obłędzie łopotu

gdyby nie ciało
i sprzymierzone z nim siły
cały ten opór materii
i wszystkie inne opory
udałoby się rozwiać
i wreszcie się poddać -
stać się białą flagą

ale ona wciąż walczy
a my
wciąż nienasyceni
patrzymy:

Miss Loïe Fuller
na scenie
gasi pragnienie światła

Loïe Fuller, fot. Frederick Glasier, 1902 r.

sobota, 20 kwietnia 2019

野火 Nobi / Ognie polne / Fires on the Plain /

Głos Artura (tym razem z akcentem japońskim) przy okazji jego ostatnich szkiców dotyczących Kraju Kwitnącej Wiśni. Dziś: japońscy chrześcijanie, Shōhei Ōoka, Ognie polne i zapomniany dziś przedwojenny wojskowy/tłumacz/popularyzator kultury japońskiej major Antoni Ślósarczyk. 

*

Shōhei Ō
oka (1909-1988) wybitny japoński pisarz, tłumacz i krytyk literacki debiutował w 1948 r. powieścią Pamiętniki jeńca (Furyo-ki). Nobi (przetłumaczone na język polski jako Ognie polne) zostały ukończone kilka lat później, ukazały się drukiem w 1951 r. Obie oparte były na osobistych przeżyciach autora, żołnierza japońskiego walczącego na Filipinach, potem jeńca wojennego na wyspie Leyte. Na język angielski przełożył książkę w 1957 r. Ivan Morris, na język polski - dwa lata później - Antoni Ślósarczyk (Ognie Polne, Warszawa 1959). 


Shōhei Ōoka, 1 I 1929 r. Fot, za:
https://en.wikipedia.org/
wiki/Sh%C5%8Dhei_%C5%8Coka

*

Z Ogniami polnymi zetknąłem się dawno temu. Książka znajdowała się w bibliotece mojego dziadka, pamiętam dobrze jej charakterystyczną okładkę (znakomitą - dopiero teraz doceniam kunszt projektanta) autorstwa Tadeusza Michaluka. Próbowałem przeczytać ją bodaj jako nastolatek ale za pierwszym razem nie dałem rady, książka przytłoczyła mnie - nie rozmiarem a treścią. Potem dowiedziałem się, że Nobi zekranizowano. Film wyreżyserowany przez samego Kona Ichikawę (w 1959 r.) obejrzałem chyba w późnych latach 80-tych. Do dziś uważam go za najlepszy film wojenny jaki znam. Książkę zaś przeczytałem do końca dopiero w okresie studiów. Powiedzieć, że Nobi - tak książka jak i film - są dziełami niesamowitymi - to niewiele powiedzieć.   






*

Książka i film zaczynają się tak samo, ciosem w twarz głównego bohatera - szeregowca Tamury. Oraz w serce widza i czytelnika. Tło: filipińska wyspa Leyte, koniec wojny na Pacyfiku, trwa zwycięska ofensywa amerykańska. Japończycy z bezwzględnych i okrutnych okupantów zamieniają się właśnie w jeńców i zwierzynę łowną - ściganą tak przez Amerykanów jaki i partyzantów filipińskich. Ci ostatni wieczorami rozpalają na polach i plażach ogniska, co ma być sygnałem dla kryjących się w dżungli Japończyków - żaden żołnierz amii cesarskiej nie opuści wyspy żywy. Nie ma jedzenia, nie ma litości, nie ma szans na wyjście z piekła. 
Tamura, chory na gruźlicę, wraca ze szpitala do swej kompanii ale w niej nie ma dla niego miejsca, co bezlitośnie wykrzykuje mu w twarz plutonowy: "Tu nie ma czym karmić gruźlików! Ruszaj z powrotem do szpitala!". Oczywiście szpital (a raczej polowa umieralnia) nikogo już nie przyjmie, o czym dobrze wiedzą i szeregowiec i podoficer. Tamurze zatem pozostaje tylko jedno: "Nie na darmo wydano ci granat ręczny. To ostatnia usługa, jaką będziesz mógł oddać krajowi [...] Sprawuj się do końca jak żołnierz cesarski!" Ale Tamura nie chce umierać. Jeszcze nie chce. Zabiera karabin, granat, kilka patatów i wyrusza na samotną odyseję po rajskiej wyspie która zamieniła się w cuchnące trupami pobojowisko.

*

Czarno-biały film Ichikawy jest przerażającym studium wojennego szaleństwa. Bez żadnych jaśniejszych punktów. Zaczyna się w pierwszym kręgu piekła a kończy w jego centrum. Na Leyte nie ma żadnych zapasów żywności i lekarstw. Osaczeni przez wrogów żołnierze japońscy, pozbawieni jakiejkolwiek szansy na przetrwanie, popadają w obłęd, mordują się i zjadają nawzajem. W porównaniu do Nobi sławny Pluton to przygodowa bajeczka. Szeregowiec Tamura kroczy ku swemu końcowi poznając po drodze oblicza wszystkich demonów wojny. 

Kadr z filmu "Ognie polne", reż. Kon Ichikawa. 

*

W 2014 r. nakręcono Ognie polne po raz drugi. Tym razem reżyserował Shinya Tsukamoto. Tej wersji nie widziałem, znam jedynie z recenzji: 



Koniecznie do obejrzenia, jakkolwiek wydaje się, że koszmarnych wizji Ichikawy nikt nie jest w stanie zastąpić.

Kadr z filmu "Ognie polne", reż. Shinya Tsukamoto

*

Film Ichikawy wiernie oddaje poszczególne etapy odysei japońskiego żołnierza, jednak od pewnego punktu drogi ekranizacji i książki rozchodzą się. Reżyser nie pozostawia swemu bohaterowi żadnej nadziei i szansy. Shōhei Ōoka - przeciwnie. Alter ego autora książki znajduje wyjście z piekła, doznaje objawienia, zostaje odkupiony i uratowany. Drogą ucieczki jest chrześcijaństwo. Z lektury wynika, że Tamura poznał je jeszcze w dzieciństwie; fascynując się kulturą Zachodu zainteresował się też egzotyczną dla niego religią. Jednak wkrótce o niej zapomniał wybierając dość prymitywny materializm. W koszmarze filipińskiej odysei odnajduje ponownie Boga a raczej to Bóg odnajduje jego. W wiejskim, zrujnowanym przez wojnę kościele :

...Krzyż nie był dla mnie czymś niezwykłym. Już od czasu mego urodzenia ten cudzoziemski symbol religijny - zwany u nas juij-ka czyli "znakiem dziesiątki" powszechny był w dolinach i na wybrzeżach Nipponu. Najpierw zbliżyła mnie do niego ciekawość, potem pociągnęła jego romantyczna nauka [...] (s. 71). 
...Myśli moje biegły chętnie raczej ku owym dawno minionym czasom, które teraz wydały się tak spokojne i kiedy to wierzyłem w Boga obcych krajów, kiedy czytywałem słowa Jego wysłańców i śpiewałem hymny [...] (s. 73.)
..."Ware fukaki fuchi yori nanji wo yoberi..." - "Z głębokości wołam do Ciebie, Panie: wysłuchaj głosu mojego"... wirowały mi w głowie słowa psalmu, wyuczone na pamięć w dzieciństwie. Nic jednak nie odpowiadało na moje wołanie, w tym nędznym kościółku filipińskim, o którego sklepienie odbijał się mój wzrok (s. 99).

Fascynujące jest pojmowanie chrześcijaństwa przez Tamurę/Ōokę. To religia samuraja, ostra i definitywna jak głownia japońskiego miecza. Pełna walki i zaangażowania - do końca. Z chrześcijańskim nakazem dobra i miłości łączą się w specyficzną całość samurajski honor i determinacja. Bóg prowadzi Tamurę przez odmęty szaleństwa i trochę jak jakiś Wielki Władca, bezwzględnie pilnujący honoru Daimyō, chroni go przed ostatecznym upodleniem - ludożerstwem. Zdecydowanie, władczo, bez europejskiego mazgajstwa:

Nie zdziwiło mnie, gdy usłyszałem te słowa. Skoro ktoś na mnie patrzył, cóż wtym było szczególnego, że dał się tez słyszeć głos? [...] Był to ów głos przenikliwy i ogromny, który zawołał na mnie w wiejskim kościele - Okite yo, iza okite! - Powstań nuże powstań - rozkazał głos.Podniosłem się. Od tej chwili zaczęła mną poruszać czyjaś siła, nie moja.

Ale też Tamura bezwzględnie, po japońsku, nie po chrześcijańsku, pojmuje nakaz szacunku do istot ludzkich - utożsamiając się z Aniołem Pomsty zabija kolegów-ludożerców. I wtedy Bóg ratuje go przed pychą i upadkiem zsyłając na rozbitka wrogów i mrok amnezji. Ostatnie słowa książki stanowią niemal kwintesencję japońskiego Kakure-kirishitan:

Jeśli zatem nieznany mój napastnik powalił mnie ciosem w kark niemal w momencie, kiedy wskutek swej pychy miałem znów popaść w grzech -
Jeśli Bóg z góry przygotował ten cios dlatego, iż mnie umiłował -
Jeśli ten kto mnie uderzył, był ową nieodgadniona Istnością, która hen, na wzgórzu, skąd rozlegał się widok na zachodzące słońce, nakarmić mnie chciała swym ciałem -
Jeśli to może było Przemienienie Pańskie
Jeśli naprawdę Chrystus dla mnie jednego zesłany został na pola i góry wysp Filipińskich -
Kami ni hae are - Bogu niech będzie chwała!

*

Jak już się rzekło Nobi przetłumaczył na polski Antoni Ślósarczyk (1899-1984). Warto tu przypomnieć tego przedwojennego wojskowego (major dyplomowany, uczestnik wojny obronnej w 1939 r.), dyplomatę (polski attache do spraw wojskowych w Japonii w latach 1930-35, odznaczony Orderem Wschodzącego Słońca za specjalne zasługi wojskowe) i publicystę - autora tak specjalistycznych publikacji wojskowych (zamieszczanych w "Przeglądzie Piechoty") jak i książek poświęconych historii i kulturze Japonii: 25 wieków w cieniu góry Fudżi (Warszawa 1961), Samuraje. Japoński duch bojowy (Warszawa 1939). Co ciekawe broszurka o samurajach jest dziś traktowana przez niektórych jako unikat. Trudno mi orzec - unikat czy nie, jednakowoż na Allegro wyceniana jest na solidne pieniądze. W zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego znalazło się kilka fotografii majora Ślósarczyka, które niniejszym publikuję:    

Bal Towarzystwa Polsko-Japońskiego w Warszawie.
Widoczni od lewej: Edmund Rudnicki,
pani Ślósarczyk, sekretarz Towarzystwa Polsko-Japońskiego
pani Irena Sobczyńska, pani Marta Fryling,
były zastępca attache wojskowego Poselstwa RP w Tokio
mjr Antoni Ślósarczyk i radca MSZ Jan Fryling,
Warszawa 1938, autor fot. nieznany. Ze zbiorów NAC.

Bal Związku Młodzieży z Dalekiego Wschodu w Warszawie.
Widoczni od lewej: małżonka sekretarza Poselstwa Japonii w Polsce
pani Kazue Oda, attache wojskowy Ambasady Japonii w Polsce
Shigeru Sawada, córka pierwszego sekretarza Poselstwa Japonii
w Polsce Ruriko Kimura, pani Nuiko Sawada, oraz były zastępca
attache wojskowego Poselstwa RP w Tokio mjr Antoni Ślósarczyk.
Warszawa 1937, autor fot. nieznany. Ze zbiorów NAC.

Kończę zaś ilustracją z Samurajów. O tej książeczce będę jeszcze pisał...


piątek, 19 kwietnia 2019

Hora / Góra

Rozpoczynamy cykl wierszy o górach. 

Południca, fot. Robert Konca.


Na pierwszy ogień Hora Milana Rúfusa w tłumaczeniu Roberta Koncy. Wiersz po raz pierwszy ukazał się w tomiku o tym samym tytule (Hora) w 1978 r. Oryginał zamieszczam za zbiorem wierszy Milana Rúfusa Básne (Poezje, Bratysława 1988, s. 209):



*

Milan Rúfus 

Przekład z języka słowackiego – Robert Konca 

GÓRA



Srebrną igiełką
szyjesz mi piękny płaszcz.
We śnie mi dźwięczą
twoje kruche dzwony.
Zielone światełko,
które we mnie zapalasz,
świeci mi dzień i noc
jak lampa przed ikoną.

Las, nieme zwierzątko,
co nie może inaczej,
niż przewidują prawa.
Dobrze znam twoje dzieje.
Jakby wprost ze mnie
kiełkowała spod skóry
ta twoja ostra sierść
o praojcowskiej mocy.

Srebrną igiełką
chustę mi wyszywasz.
Kiedyś będzie w niej,
Weroniko, moja twarz.
Mój pot i moja krew.
Jesteś płótnem na całun
i dołkiem na ciało.
Okruchem chleba dla poety.



Pocztówka "Golgota"
Autor nieznany, przed 1915 r.

2022. Nowy początek

Długo nic się tu nie działo. Najwyższy czas to zmienić. Zaczynam od wiersza na Nowy Rok i z nadzieją wracam do działania. Arur Rogalski *** ...