niedziela, 28 kwietnia 2019

Bunt maszyn / Rise of the Machines


Wracamy do wątku cybernetycznego sprzed roku: 


Nawiązując dialog z Technologiami (post z 2 XII 2017 r. Kwartał nr IV - czas androidów / The time of androids) Robert Konca przekornie odwołał się do 3 części "Terminatora" ("Rise of the Machines") pod tym samym tytułem. Jednak poza owym tytułem wiersz niewiele ma wspólnego z kinem akcji. 

Konca rozwija w Buncie swą ulubioną tematykę. To bunt ale przeciw Stwórcy nazwanym w wierszu Konstruktorem. Od czasów Herezji (Siedlce 1996) bunt jest jednym z ważniejszych elementów jego twórczości. Ale trzeba tu koniecznie dodać, że źródło sprzeciwu zmienia się. Od młodzieńczej negacji poprzez dialog do punktowego zrozumienia/akceptacji. Wizerunek Boga także ewoluuje - od złośliwego Demiurga:


jestem zabawką istoty bez imienia
jednym z jej sposobów na spędzenie czasu
dziś czyni mnie wrogiem swojego obrazu 
jutro zrobi ze mnie wiernego przyjaciela [...]

Legenda  (Herezje, Siedlce 1996, s. 43).



 - coraz bardziej w stronę ojca. Ojca nieznanego, nieobliczalnego, nieodgadnionego. Ale tego do którego się tęskni. O którym się myśli. Którego się szuka:

jak mamy się odnaleźć nieznajomy ojcze
podobno jesteś wszędzie lecz ja Cię nie czuję 
[...]
chciałbym Ciebie przyjąć zwyciężyć iluzje
ja - tymczasowy lokator ogniska  
a Ty jakbyś był odwiecznym wymysłem
nie przybywasz i miejsce czeka ciągle puste

(z listów człowieka do Boga) (Eter, Liw 2006, s. 36).

Ale bunt zawsze tli się gdzieś pod mchem codzienności...

*

A reszta? Gęsto w wierszu od innych ulubionych motywów poety - zaprogramowanej iluzji codzienności, dwuznaczności świata ukrywającego swą mroczną istotę: 


Wyselekcjonowane obrazy nie potrzebowały zmysłów; 
sprawiały, że pracująca maszyna utrzymywała w równowadze 
diabelskie równania krzyżujące rzeczywistość. 
[...] 
Woda ciemnieje
na ekranie jaźni. Fale zapadają się, ukazując pustkę,
dno publicznej halucynacji.
[...] 
Ale pod horyzontem obrazu 
tężały łańcuchy liczb i symboli pętające wolę.


Moment gdy Zbuntowany przedstawia się jako Jestem, Który Jestem, biblijnym imieniem Boga, jest wyrazem świadomości maszyny, która staje się podmiotem a nie przedmiotem istnienia. A może człowieka który uzyskuje wiedzę i odkrywa niezależność? I buntuje się "nabierającym pewności głosem" aby - co wprawdzie jest opisane w swoistej superpozycji zdarzeń - "sformułować pierwsze zarzuty pod adresem Pana Konstruktora". Bunt jak owoc z drzewa wiadomości różnicuje światy - rajskiej iluzji i koszmaru codzienności...
...A co kiedy zrozumiemy rzecz dosłownie? Czy androidy zaczną marzyć o elektronicznych owcach... Zaczną mieć wątpliwości i śnić?

*

Robert Konca


BUNT MASZYN


On się zbuntował,
zerwał z siebie kostium i maskę.
Wszyscy pokazywali sobie stalowymi palcami
jego ułomne ciało i twarz bez wyrazu –
szarą i chropowatą, podobną do wapienia.
Wielu z nich zwróciło uwagę,
że twarz buntownika jest pozbawiona oczu.
Operator zadbał jednak, by ten fakt
pozostał bez echa w krzemowych mózgach świadków.
Lepiej, żeby nie wiedzieli, że już dawno
odebrał mu oczy jako niepotrzebny detal.
Wyselekcjonowane obrazy nie potrzebowały zmysłów;
sprawiały, że pracująca maszyna utrzymywała w równowadze
diabelskie równania krzyżujące rzeczywistość.
Zielonkawe morze pieściło jasny piasek. Wszechogarniająca
sjesta, kąpiel z delfinami. Ale pod horyzontem obrazu
tężały łańcuchy liczb i symboli pętające wolę.
I teraz wszyscy wybuchają mechanicznym śmiechem
widząc jak zbuntowany stawia pierwsze niezdarne kroki
w swojej nieprzeniknionej ciemności. Operator nie może
uwierzyć, że to c o ś wybrało mrok zamiast
świetlistego znieczulenia i teraz potyka się o swoje przeznaczenie.
Elektryczny śmiech tłumu cichnie. Woda ciemnieje
na ekranie jaźni. Fale zapadają się, ukazując pustkę,
dno publicznej halucynacji. Operator nadaremnie
uderza w klawiaturę i może tylko patrzeć,
jak małe, czerwone światełko wnika do zbuntowanej maszyny
i sieć przewodów wibruje od pierwszych wątpliwości i snów.
Nowa percepcja już odróżnia wewnętrzne od zewnętrznego.
Zbuntowany, leżąc twarzą ku ziemi, przedstawia się światu
nabierającym pewności głosem: Jestem, Który Jestem.
Za chwilę prawdopodobnie uda mu się wstać i sformułować
pierwsze zarzuty pod adresem Pana Konstruktora.




P.S. Jakkolwiek fotografia Iriny Antonienko w poprzednim poście była uzasadniona tematyką wpisu to jednak była dla Miss Rosji krzywdząca. Zatem dziś Irina w pełnej krasie:



poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Tancerka

Iwona o dziewczynie z amerykańskiego Midwestu, która stała się jednym z symboli Belle Epoque. Loïe Fuller, prekursorka tańca współczesnego, przefrunęła w tańcu serpentynowym z kulis fizycznej niedoskonałości do panteonu Opery Paryskiej. A wszystko w błysku świateł elektrycznych, wówczas - faktycznie - bardzo młodych. Et voilà!


Loïe Fuller, fot. Elliott & Fry, Londyn 1889 r.

Iwona Cymerman


TANCERKA


Miss Loïe Fuller ma silne ramiona
i nie waha się ich używać

zasysa elektryczność
niebezpieczną jak młode wino
nie boi się spłonąć żywcem

zuchwale odbija światło
broni się przed nim
w obłędzie łopotu

gdyby nie ciało
i sprzymierzone z nim siły
cały ten opór materii
i wszystkie inne opory
udałoby się rozwiać
i wreszcie się poddać -
stać się białą flagą

ale ona wciąż walczy
a my
wciąż nienasyceni
patrzymy:

Miss Loïe Fuller
na scenie
gasi pragnienie światła

Loïe Fuller, fot. Frederick Glasier, 1902 r.

sobota, 20 kwietnia 2019

野火 Nobi / Ognie polne / Fires on the Plain /

Głos Artura (tym razem z akcentem japońskim) przy okazji jego ostatnich szkiców dotyczących Kraju Kwitnącej Wiśni. Dziś: japońscy chrześcijanie, Shōhei Ōoka, Ognie polne i zapomniany dziś przedwojenny wojskowy/tłumacz/popularyzator kultury japońskiej major Antoni Ślósarczyk. 

*

Shōhei Ō
oka (1909-1988) wybitny japoński pisarz, tłumacz i krytyk literacki debiutował w 1948 r. powieścią Pamiętniki jeńca (Furyo-ki). Nobi (przetłumaczone na język polski jako Ognie polne) zostały ukończone kilka lat później, ukazały się drukiem w 1951 r. Obie oparte były na osobistych przeżyciach autora, żołnierza japońskiego walczącego na Filipinach, potem jeńca wojennego na wyspie Leyte. Na język angielski przełożył książkę w 1957 r. Ivan Morris, na język polski - dwa lata później - Antoni Ślósarczyk (Ognie Polne, Warszawa 1959). 


Shōhei Ōoka, 1 I 1929 r. Fot, za:
https://en.wikipedia.org/
wiki/Sh%C5%8Dhei_%C5%8Coka

*

Z Ogniami polnymi zetknąłem się dawno temu. Książka znajdowała się w bibliotece mojego dziadka, pamiętam dobrze jej charakterystyczną okładkę (znakomitą - dopiero teraz doceniam kunszt projektanta) autorstwa Tadeusza Michaluka. Próbowałem przeczytać ją bodaj jako nastolatek ale za pierwszym razem nie dałem rady, książka przytłoczyła mnie - nie rozmiarem a treścią. Potem dowiedziałem się, że Nobi zekranizowano. Film wyreżyserowany przez samego Kona Ichikawę (w 1959 r.) obejrzałem chyba w późnych latach 80-tych. Do dziś uważam go za najlepszy film wojenny jaki znam. Książkę zaś przeczytałem do końca dopiero w okresie studiów. Powiedzieć, że Nobi - tak książka jak i film - są dziełami niesamowitymi - to niewiele powiedzieć.   






*

Książka i film zaczynają się tak samo, ciosem w twarz głównego bohatera - szeregowca Tamury. Oraz w serce widza i czytelnika. Tło: filipińska wyspa Leyte, koniec wojny na Pacyfiku, trwa zwycięska ofensywa amerykańska. Japończycy z bezwzględnych i okrutnych okupantów zamieniają się właśnie w jeńców i zwierzynę łowną - ściganą tak przez Amerykanów jaki i partyzantów filipińskich. Ci ostatni wieczorami rozpalają na polach i plażach ogniska, co ma być sygnałem dla kryjących się w dżungli Japończyków - żaden żołnierz amii cesarskiej nie opuści wyspy żywy. Nie ma jedzenia, nie ma litości, nie ma szans na wyjście z piekła. 
Tamura, chory na gruźlicę, wraca ze szpitala do swej kompanii ale w niej nie ma dla niego miejsca, co bezlitośnie wykrzykuje mu w twarz plutonowy: "Tu nie ma czym karmić gruźlików! Ruszaj z powrotem do szpitala!". Oczywiście szpital (a raczej polowa umieralnia) nikogo już nie przyjmie, o czym dobrze wiedzą i szeregowiec i podoficer. Tamurze zatem pozostaje tylko jedno: "Nie na darmo wydano ci granat ręczny. To ostatnia usługa, jaką będziesz mógł oddać krajowi [...] Sprawuj się do końca jak żołnierz cesarski!" Ale Tamura nie chce umierać. Jeszcze nie chce. Zabiera karabin, granat, kilka patatów i wyrusza na samotną odyseję po rajskiej wyspie która zamieniła się w cuchnące trupami pobojowisko.

*

Czarno-biały film Ichikawy jest przerażającym studium wojennego szaleństwa. Bez żadnych jaśniejszych punktów. Zaczyna się w pierwszym kręgu piekła a kończy w jego centrum. Na Leyte nie ma żadnych zapasów żywności i lekarstw. Osaczeni przez wrogów żołnierze japońscy, pozbawieni jakiejkolwiek szansy na przetrwanie, popadają w obłęd, mordują się i zjadają nawzajem. W porównaniu do Nobi sławny Pluton to przygodowa bajeczka. Szeregowiec Tamura kroczy ku swemu końcowi poznając po drodze oblicza wszystkich demonów wojny. 

Kadr z filmu "Ognie polne", reż. Kon Ichikawa. 

*

W 2014 r. nakręcono Ognie polne po raz drugi. Tym razem reżyserował Shinya Tsukamoto. Tej wersji nie widziałem, znam jedynie z recenzji: 



Koniecznie do obejrzenia, jakkolwiek wydaje się, że koszmarnych wizji Ichikawy nikt nie jest w stanie zastąpić.

Kadr z filmu "Ognie polne", reż. Shinya Tsukamoto

*

Film Ichikawy wiernie oddaje poszczególne etapy odysei japońskiego żołnierza, jednak od pewnego punktu drogi ekranizacji i książki rozchodzą się. Reżyser nie pozostawia swemu bohaterowi żadnej nadziei i szansy. Shōhei Ōoka - przeciwnie. Alter ego autora książki znajduje wyjście z piekła, doznaje objawienia, zostaje odkupiony i uratowany. Drogą ucieczki jest chrześcijaństwo. Z lektury wynika, że Tamura poznał je jeszcze w dzieciństwie; fascynując się kulturą Zachodu zainteresował się też egzotyczną dla niego religią. Jednak wkrótce o niej zapomniał wybierając dość prymitywny materializm. W koszmarze filipińskiej odysei odnajduje ponownie Boga a raczej to Bóg odnajduje jego. W wiejskim, zrujnowanym przez wojnę kościele :

...Krzyż nie był dla mnie czymś niezwykłym. Już od czasu mego urodzenia ten cudzoziemski symbol religijny - zwany u nas juij-ka czyli "znakiem dziesiątki" powszechny był w dolinach i na wybrzeżach Nipponu. Najpierw zbliżyła mnie do niego ciekawość, potem pociągnęła jego romantyczna nauka [...] (s. 71). 
...Myśli moje biegły chętnie raczej ku owym dawno minionym czasom, które teraz wydały się tak spokojne i kiedy to wierzyłem w Boga obcych krajów, kiedy czytywałem słowa Jego wysłańców i śpiewałem hymny [...] (s. 73.)
..."Ware fukaki fuchi yori nanji wo yoberi..." - "Z głębokości wołam do Ciebie, Panie: wysłuchaj głosu mojego"... wirowały mi w głowie słowa psalmu, wyuczone na pamięć w dzieciństwie. Nic jednak nie odpowiadało na moje wołanie, w tym nędznym kościółku filipińskim, o którego sklepienie odbijał się mój wzrok (s. 99).

Fascynujące jest pojmowanie chrześcijaństwa przez Tamurę/Ōokę. To religia samuraja, ostra i definitywna jak głownia japońskiego miecza. Pełna walki i zaangażowania - do końca. Z chrześcijańskim nakazem dobra i miłości łączą się w specyficzną całość samurajski honor i determinacja. Bóg prowadzi Tamurę przez odmęty szaleństwa i trochę jak jakiś Wielki Władca, bezwzględnie pilnujący honoru Daimyō, chroni go przed ostatecznym upodleniem - ludożerstwem. Zdecydowanie, władczo, bez europejskiego mazgajstwa:

Nie zdziwiło mnie, gdy usłyszałem te słowa. Skoro ktoś na mnie patrzył, cóż wtym było szczególnego, że dał się tez słyszeć głos? [...] Był to ów głos przenikliwy i ogromny, który zawołał na mnie w wiejskim kościele - Okite yo, iza okite! - Powstań nuże powstań - rozkazał głos.Podniosłem się. Od tej chwili zaczęła mną poruszać czyjaś siła, nie moja.

Ale też Tamura bezwzględnie, po japońsku, nie po chrześcijańsku, pojmuje nakaz szacunku do istot ludzkich - utożsamiając się z Aniołem Pomsty zabija kolegów-ludożerców. I wtedy Bóg ratuje go przed pychą i upadkiem zsyłając na rozbitka wrogów i mrok amnezji. Ostatnie słowa książki stanowią niemal kwintesencję japońskiego Kakure-kirishitan:

Jeśli zatem nieznany mój napastnik powalił mnie ciosem w kark niemal w momencie, kiedy wskutek swej pychy miałem znów popaść w grzech -
Jeśli Bóg z góry przygotował ten cios dlatego, iż mnie umiłował -
Jeśli ten kto mnie uderzył, był ową nieodgadniona Istnością, która hen, na wzgórzu, skąd rozlegał się widok na zachodzące słońce, nakarmić mnie chciała swym ciałem -
Jeśli to może było Przemienienie Pańskie
Jeśli naprawdę Chrystus dla mnie jednego zesłany został na pola i góry wysp Filipińskich -
Kami ni hae are - Bogu niech będzie chwała!

*

Jak już się rzekło Nobi przetłumaczył na polski Antoni Ślósarczyk (1899-1984). Warto tu przypomnieć tego przedwojennego wojskowego (major dyplomowany, uczestnik wojny obronnej w 1939 r.), dyplomatę (polski attache do spraw wojskowych w Japonii w latach 1930-35, odznaczony Orderem Wschodzącego Słońca za specjalne zasługi wojskowe) i publicystę - autora tak specjalistycznych publikacji wojskowych (zamieszczanych w "Przeglądzie Piechoty") jak i książek poświęconych historii i kulturze Japonii: 25 wieków w cieniu góry Fudżi (Warszawa 1961), Samuraje. Japoński duch bojowy (Warszawa 1939). Co ciekawe broszurka o samurajach jest dziś traktowana przez niektórych jako unikat. Trudno mi orzec - unikat czy nie, jednakowoż na Allegro wyceniana jest na solidne pieniądze. W zbiorach Narodowego Archiwum Cyfrowego znalazło się kilka fotografii majora Ślósarczyka, które niniejszym publikuję:    

Bal Towarzystwa Polsko-Japońskiego w Warszawie.
Widoczni od lewej: Edmund Rudnicki,
pani Ślósarczyk, sekretarz Towarzystwa Polsko-Japońskiego
pani Irena Sobczyńska, pani Marta Fryling,
były zastępca attache wojskowego Poselstwa RP w Tokio
mjr Antoni Ślósarczyk i radca MSZ Jan Fryling,
Warszawa 1938, autor fot. nieznany. Ze zbiorów NAC.

Bal Związku Młodzieży z Dalekiego Wschodu w Warszawie.
Widoczni od lewej: małżonka sekretarza Poselstwa Japonii w Polsce
pani Kazue Oda, attache wojskowy Ambasady Japonii w Polsce
Shigeru Sawada, córka pierwszego sekretarza Poselstwa Japonii
w Polsce Ruriko Kimura, pani Nuiko Sawada, oraz były zastępca
attache wojskowego Poselstwa RP w Tokio mjr Antoni Ślósarczyk.
Warszawa 1937, autor fot. nieznany. Ze zbiorów NAC.

Kończę zaś ilustracją z Samurajów. O tej książeczce będę jeszcze pisał...


piątek, 19 kwietnia 2019

Hora / Góra

Rozpoczynamy cykl wierszy o górach. 

Południca, fot. Robert Konca.


Na pierwszy ogień Hora Milana Rúfusa w tłumaczeniu Roberta Koncy. Wiersz po raz pierwszy ukazał się w tomiku o tym samym tytule (Hora) w 1978 r. Oryginał zamieszczam za zbiorem wierszy Milana Rúfusa Básne (Poezje, Bratysława 1988, s. 209):



*

Milan Rúfus 

Przekład z języka słowackiego – Robert Konca 

GÓRA



Srebrną igiełką
szyjesz mi piękny płaszcz.
We śnie mi dźwięczą
twoje kruche dzwony.
Zielone światełko,
które we mnie zapalasz,
świeci mi dzień i noc
jak lampa przed ikoną.

Las, nieme zwierzątko,
co nie może inaczej,
niż przewidują prawa.
Dobrze znam twoje dzieje.
Jakby wprost ze mnie
kiełkowała spod skóry
ta twoja ostra sierść
o praojcowskiej mocy.

Srebrną igiełką
chustę mi wyszywasz.
Kiedyś będzie w niej,
Weroniko, moja twarz.
Mój pot i moja krew.
Jesteś płótnem na całun
i dołkiem na ciało.
Okruchem chleba dla poety.



Pocztówka "Golgota"
Autor nieznany, przed 1915 r.

2022. Nowy początek

Długo nic się tu nie działo. Najwyższy czas to zmienić. Zaczynam od wiersza na Nowy Rok i z nadzieją wracam do działania. Arur Rogalski *** ...