środa, 2 maja 2018

Coś na Ziemi, cz. 1 / Something on the Earth, part 1.


Pierwsza część opowiadania Roberta Coś na Ziemi. Pierwodruk ukazał się w XVII/XVIII zeszycie "Kwartalnika Kulturalnego Kozirynek". Trochę grozy, trochę groteski, sporo realizmu (magicznego)...




Robert Konca 


COŚ NA ZIEMI 


Na stacji Poprad-Tatry coś przeniknęło przez ścianę wagonu Ekspresu Kometa relacji Koszyce-Bratysława, zajęło odrobinę przestrzeni w przedziale i zaczęło słuchać. Co pewien czas przenosiło się do innych przedziałów, potem znowu wracało do pierwszego i drugiego, jakby z usłyszanych historii chciało ułożyć jakąś całość albo skomponować symfonię. 
Dwóch czeskich kolejarzy siedziało w udostępnionym im przez słowackich kolegów przedziale służbowym. Popijali rum i kofolę, pozornie wyluzowani, na zasłużonym urlopie, ale podczas rozmowy często wykonywali te same neurotyczne gesty spoglądając na zegarki, aby sprawdzić, czy pociąg nie łapie opóźnienia. 
- Wygląda na to, że do Strby dojedziemy punktualnie – powiedział pierwszy. 
- Zobaczymy, jak będzie w Mikulaszu. My, kolejarze, wiemy, że podróż pociągiem to ciągła walka z oporem przestrzeni i ściganie się z czasem – odparł drugi, podnosząc znowu mankiet marynarki, aby spojrzeć na zegarek. Podetknął pierwszemu cyferblat do twarzy – Patrz, jak ten sekundnik zasuwa... 
Następny przedział był zamknięty od wewnątrz i stanowił w istocie klatkę Faradaya. W Popradzie wsiadło do niego trzech oficerów słowackiego wywiadu. Jeden z nich, ze śladami odmrożeń na opalonej twarzy, patrzył przez okno na ośnieżone szczyty Tatr. Po dłuższej chwili, jakby wynurzając się na powierzchnię oceanu, wziął głęboki oddech i zaczął rozmowę:  
- Wiecie, że wróciłem z Pakistanu? 
- Pewnie, że wiemy. Taką mamy robotę – zaśmiał się drugi. Trzeci nie odzywał się – Urlop się udał ? 
- Można powiedzieć, że połowicznie, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Widziałem tam dziwne rzeczy, na przykład nieco ekscentryczną lodową instalację na wysokości ponad 6000 metrów nad poziomem morza, w masywie Nanga Parbat... 

*

Do kolejnego przedziału, w którym siedziały cztery osoby, coś skierowało subtelny impuls, mgliste przeczucie swojego istnienia, jakby chciało się przedstawić pasażerom i sprawdzić ich reakcję. Troje z nich doznało kłującego bólu płatów czołowych i nagłego ataku lęku; najstarszy drżącą ręką wyciągnął z kieszeni różaniec. Czwarty zaczął nasłuchiwać i dyskretnie rozglądać się po przedziale. Zahartowany w poszukiwaniach niewidzialnej obecności zignorował wybuch paniki, wyciągnął z plecaka notatnik i zaczął pisać. Podjął grę: 
I znowu czuję, że coś patrzy, tak na zimno, bez emocji, jak gracz, który z góry zna wynik tej gry. Nie wiem, czy jest naszym sprzymierzeńcem, czy przeciwnikiem; prawdopodobnie nie należy tego rozpatrywać w takich kategoriach... 

- Czasem myślę, że to prawdziwy cud – pierwszy kolejarz z niedowierzaniem pokiwał głową. 
- Co, ten sekundnik ? – spytał ze zdziwieniem drugi. 
- Nie. To, że pociągi w ogóle dojeżdżają do stacji przeznaczenia. Dla mnie jako maszynisty z dwudziestoletnim stażem to jest nadal niewiarygodne, chociaż wykonałem tysiące kursów. I zawsze dojeżdżałem... 
- Jak większości ludzi w naszym fachu, nie daje ci spokoju paradoks Zenona. Też tak mam. Ruch z punktu A do punktu B wydaje się niemożliwy. Za dużo jest punktów między tymi punktami, za dużo stacji między stacjami, nawet jeżeli jedziemy Inter-City... - drugi w zamyśleniu wypił łyk rumu... 

*

- Instalację? A co lodowa instalacja może mieć wspólnego z zabójstwem Petera Sperki i pozostałych himalaistów w bazie pod Nanga Parbat? Bo przecież w tej sprawie tam byłeś? – zapytał oficer numer dwa. 
- Amerykanie też chcieli to wiedzieć, dlatego mnie poprosili na konsultacje – odparł numer jeden. Trzeci nie odzywał się – Wiecie, że znałem Petera od lat, jeszcze z Horskiej Służby. Zresztą to doświadczenie wspinaczkowe przydało mi się w Pakistanie, ale przyznam, że spodziewałem się innych widoków na sześciu tysiącach metrów. O instalacji powiadomili w sierpniu Amerykanów wracający z nieudanego ataku szczytowego członkowie japońskiej ekspedycji Nanga Parbat 2013. Co ciekawe, idąc do góry nie widzieli jej. Dopiero następnego dnia, gdy schodzili z powodu objawów obrzęku płuc jednego z nich, dostrzegli to dziwne dzieło nie wiadomo czyich rąk, o ile w ogóle stworzyły je ludzkie dłonie. Potem stwierdzili, że przekraczało to nawet ich samurajską wyobraźnię... 

Peter Šperka

Ta siła, poza dobrem i złem, być może inspirująca poetów i szaleńców, a może tylko stanowiąca wygodne usprawiedliwienie. Czy też nadzorca, krupier ruletki puszczonej w ruch miliardy lat temu, kiedy to zostały wyznaczone tendencje i określone warunki brzegowe? Widzący, ale niewidzialny; przenikający wszystko, ale sam nieprzenikniony. Upiorny obserwator, który podjął się zadania zarchiwizowania skutków tego, co rozpoczęto, kiedy Ziemia nie miała jeszcze duszy... 

- Coś podobnego zdarzyło mi się niedawno na trasie Ostrava – Bohumin, o ile w ogóle to wydarzenie było do czegoś podobne. Prowadziłem ekspres z Pragi. Do Ostravy wszystko było w najlepszym porządku, ani sekundy spóźnienia. Daj tego rumu – powiedział do drugiego, a głos wibrował mu od z trudem skrywanych emocji. Wypił i w milczeniu zapatrzył się w krajobraz migający za oknem. 
- I co dalej? Do Bohumina wjechałeś z opóźnieniem... – bardziej stwierdził, niż zapytał drugi maszynista. 
- Właściwie to nawet minutę przed czasem... - pierwszy obtarł krople potu ze skroni. 
- No to w czym problem? 
- Minutę przed czasem, tylko że dwa dni później... 
- Jak to ci się udało? – zakrzyknął drugi i pokiwał głową z niedowierzaniem i podziwem. – No, ale w pewnym sensie to kawał drogi. Z Ostravy do Bohumina jest prawie 8 kilometrów... 

*

- Jak wiadomo, do przeprowadzenia masakry w bazie pod Nanga Parbat przyznała się organizacja Jundullach. Peter Sperka najprawdopodobniej został zastrzelony jako pierwszy. Cierpiał na obrzęk płuc i nie miał siły wyjść z namiotu. Dostał, gdy tyko wychylił głowę, żeby zobaczyć, co się dzieje. Resztę chłopaków spędzili na środek bazy i rozwalili z kałachów. Otóż na wysokości ponad 6000 metrów znaleziono prawdopodobnie jednego z tych bandziorów. Jego korpus, bez nóg, wbity był jakąś nieludzką siłą na głębokość pół metra w płytę gładkiego i czystego lodu. Twarz, mimo skrywającej jej czarnej brody, wyrażała skrajne przerażenie; ono wżarło się w jej rysy i stało się jej integralną częścią na zawsze. Oczy były szeroko otwarte, a ich zamknięcie uniemożliwiały takie małe, srebrne nożyczki używane podczas operacji okulistycznych. Jeden z japońskich himalaistów, który był także medykiem sądowym, twierdził nawet, że nie można wykluczyć, że eksponat umieszczony w tej lodowej gablocie mógł jeszcze przez pewien czas żyć. Rany po równo jak gilotyną uciętych nogach były według niego profesjonalnie zabezpieczone przed dalszym krwawieniem, przed czym dodatkowo chroniła zresztą również ekstremalnie niska temperatura. Zanim zamarzł, mógł jeszcze żyć kilkanaście sekund, może dłużej, patrzeć przed siebie przez lodowe zwierciadło i myśleć. To przerażenie skuwające jego twarz może sugerować, że zdawał sobie sprawę ze swojej sytuacji... 
- To pewnie były najdłuższe sekundy w jego życiu. Jakoś mi tego gnoja nie żal – mruknął drugi. Trzeci nie odzywał się – Swoją drogą chciałbym poznać tego, kto go tak załatwił. Jeszcze jakieś szczegóły? 
- Tak. Na czole miał wypalone litery: PS. 

Coś czające się w ciemnej materii między gwiazdami. Pozbawione osobowości, więc to nie to było autorem Słowa. Czyste działanie, ruch dla ruchu. Zimna, pierwotna przyczyna, która następnie upaja się skutkami, a może potrzebuje ich, jak istoty żywe potrzebują pokarmu, wody i słońca. Nie umysł, a raczej rodzaj maszyny, której obudowę stanowią tańczące neutrina. Czy ingeruje w naszą rzeczywistość, tworząc ogniska pozornego chaosu, który w istocie jest etapem na drodze do przywrócenia jakiejś potwornej równowagi? 

- To opowiadaj o tej wielkiej wyprawie z Ostravy do Bohumina. Musiałeś mieć jakąś poważną awarię i długi postój, skoro zajęło ci to aż dwa dni. 
- No właśnie nie pamiętam żadnego postoju. Wydaje mi się, że cały czas jechałem w miarę normalnie. 
- Człowieku! W dwa dni można objechać Czechy i Słowację dookoła. Przyjmując nawet, że z jakichś powodów nie mogłeś rozpędzić pociągu do prędkości większej niż 1 km/h, to w Bohuminie powinieneś się zjawić najwyżej po ośmiu godzinach. 
- I to nie daje mi spokoju. Mam wrażenie, że wtedy stało się coś dziwnego, ale nie mogę sobie tego w pełni uświadomić. To wszystko siedzi skulone gdzieś we mnie, na peryferiach umysłu. Czuję ten ciężar, a czasami coś z tego przedostaje się na powierzchnię i wtedy trochę sobie przypominam z tej podróży; krótkie migawki, jakieś głosy, fragmenty krajobrazu... 

*

- PS? Wiadomo, co nieznany artysta chciał przez to przekazać? – zapytał drugi. 
- Amerykanie przypuszczają, że chodzi o inicjały jednej z ofiar zamachu w bazie pod Nanga Parbat. Wiecie, kogo mają na myśli... - pierwszy zawiesił głos. 
- Peter Sperka? – drugi szepnął z niedowierzaniem. 
- No raczej nie chodzi o PS w znaczeniu: postscriptum. Amerykanie podejrzewają, że to nasza robota. Nieoficjalnie nawet mi gratulowali i za wszelką cenę chcieli wiedzieć, jak robi się takie instalacje. 
- A w ogóle są jakieś dowody na to, że ten talib brał udział w zamachu? Amerykanie zbadali ciało, ustalili jego tożsamość, DNA ? Jakie były wyniki sekcji zwłok ? 
- Nie było sekcji – odrzekł pierwszy po chwili wahania – Chcieliśmy oczywiście znieść go na dół i zbadać, mieliśmy nawet sprzęt do rozcinania lodu. Dotarliśmy tam jednak późnym popołudniem, skrajnie wyczerpani, więc postanowiliśmy, że wydobyciem ciała zajmiemy się rano, zwłaszcza, że prognozy pogody na najbliższe dni były pomyślne. Patrzyłem z namiotu, jak promienie zachodzącego słońca podświetlają rubinowym światłem lodową instalację; światło załamywało się na lodowych ścianach i przez moment doznałem wrażenia, że twarz trupa nagle ożyła, jego oczy zezowały w moją stronę, zaś wargi usiłowały szeptać jakieś słowa... Ale to musiało być przywidzenie, byłem przecież prawie sto metrów od instalacji. A w środku nocy z płytkiej, pełnej koszmarów i bólu głowy drzemki, wyrwał mnie jakiś huk. Natychmiast wyswobodziłem się ze śpiwora, spodziewając się lawiny, jednak namiot stał nienaruszony. Wszyscy klnąc wygramolili się, by sprawdzić, co się dzieje, ale już wszystko ucichło. Gwiazdy patrzyły na nas jak na gromadę wariatów, z bliska, przez rozrzedzone powietrze. Spojrzeliśmy w stronę instalacji. Biel lodu powinna połyskiwać w ciemnościach, ale widzieliśmy tylko czarną czeluść. Nie było tam niczego. Mieliśmy dość rozsądku, żeby wrócić do namiotów i zaczekać do świtu... 



cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

2022. Nowy początek

Długo nic się tu nie działo. Najwyższy czas to zmienić. Zaczynam od wiersza na Nowy Rok i z nadzieją wracam do działania. Arur Rogalski *** ...