Była noc październikowa Iwony Cymerman, była noc grudniowa Roberta Koncy, a teraz nadszedł czas na noc styczniową Milana Rúfusa.
Niżej zamieszczony tekst pochodzi ze zbioru Wiersze (Kraków 1977, w cyklu "Humanum est"); przekładu z bratysławskiego wydania Básni (1975 r.) dokonała Danuta Abramowicz. Ona też wybrała wiersze i opatrzyła je posłowiem. Milanowskie wspomnienie styczniowych nocy znalazło się na str. 84-85:
Paralele pomiędzy pragnieniem przeżycia zwierząt (zatem swoistym luksusem w ich świecie) i ludzką potrzebą wygody i luksusu, są może nawet aktualniejsze dziś niż wtedy gdy opisywał to Rúfus. Zwłaszcza, że w biedniutkiej Słowacji (ówcześnie złączonej z Czechami) ta stopa życiowa naprawdę wysoka nie była.
Obecnie skala zniewolenia jednostki przybiera formy wręcz groteskowe - i wszystkich nie tylko to nie boli, ale chcą tego zniewolenia całym sercem i duszą! Człowiek wolny stał się człowiekiem domowym a człowiek domowy człowiekiem korporacyjnym. Taka ewolucja ku przepaści. Może ktoś uzna to za żart ale wielu niewolników w starożytności dysponowało większym marginesem wolności niż dzisiejszy "wolny" człowiek pracujący. Człowiek-robot, człowiek-automat, człowiek-konsumujący. Witamy w nowym, lepszym świecie panie Rúfus!
*
Opis styczniowej górskiej nocy powoduje, że ciarki przechodzą po grzbiecie. Fragment poświęcony pragnieniu "wiersza absolutnego" jest - jak sadzę - szczególnie bliski wszystkim ludziom pióra, którzy doświadczają częściej lub rzadziej takowej iluminacji. I opowieść o kontekście tego pragnienia, niejako w kontrze do innego przywoływanego na blogu mistrza - Roberta Juarroza. Dwaj mistrzowie, dwa systemy sztuki tworzenia.
W króciutkim wspomnieniu znajdują się, a jakże, elementy magiczne. "Z wędrownymi wirami pyłu śnieżnego sunącymi przez świat niby królewski welon [...] śmierci". Ten fragment odsyła nas do fascynującej i przerażającej przestrzeni - pandemonium powietrza. Stary mistrz doskonale wiedział co oznaczały i jaki kontekst w słowiańskiej demonologii miały "wiry pyłu", które czasem można zaobserwować na polach latem; zimą, podczas śnieżnej zawiei łatwo je dostrzec w każdym miejscu, zwłaszcza w górskich kotlinach i na halach. Świat demonów powietrza był dla Słowian światem wrogim i niebezpiecznym. Przebywający w nim płanetnicy, latawce, wiatracznicy, diabły powietrzne, duchy wisielców sprowadzały różnorakie nieszczęścia na stąpających po twardym gruncie. Lecz o ile płanetnika albo latawca (demony pogody) dało się jeszcze jakoś okpić lub oswoić, a nawet posiąść jego nadnaturalne umiejętności to wir powietrzny wywodził się z głębszej, mroczniejszej otchłani. Tak pisał o tym profesor Bohdan Baranowski w swojej fascynującej książce W kręgu upiorów i wilkołaków (Łódź 1981, s. 128):
Baranowskiemu wtórują Barbara i Andrzej Podgórscy, autorzy Wielkiej Księgi Demonów Polskich (Katowice 2005), którzy przytaczają inną, demoniczną genealogię wiru powietrznego - miał on wywodzić się z pradawnych pogańskich wierzeń w demona wiatru, być może tożsamego z Pochwistem, Poświstem lub Pogwizdem. Według ludowych przekazów śląskich "taki wir to «zło» lecące powietrzem [...], «powicher», to jest ruch powietrza, wir w którym zły duch siedzi, sam diabeł". A i inne powietrzne, realne przecież istoty miały swoje złowrogie znaczenia. Chociażby Lelek Kozodój dziwaczny, nieco odrażający z wyglądu ptak, który miał przenosić do Wyraju dusze zmarłych; czasem sam był takowej duszy symbolem. Albo i łowcą dusz - jak u H.P. Lovecrafta... Kwestia do rozwinięcia.
Milan Rúfus poszedł wszakże o krok dalej. W jego tekście wir powietrzny staje się welonem samej cesarzowej demonów - Śmierci. Fakt, że poeta, po hrabalowsku oswaja Otchłań i przydaje śmiertelnemu korowodowi rozdzwonionych, "niemal wesołych" znaczeń, ani na jotę nie czyni obrazu mniej przerażającym. I mniej tajemniczym - jak owe wewnętrzne rozbłyski nocy.
Wręcz przeciwnie....
Milan Rúfus. Milan Rúfus. Milan Rúfus po trzykroć!
Niżej zamieszczony tekst pochodzi ze zbioru Wiersze (Kraków 1977, w cyklu "Humanum est"); przekładu z bratysławskiego wydania Básni (1975 r.) dokonała Danuta Abramowicz. Ona też wybrała wiersze i opatrzyła je posłowiem. Milanowskie wspomnienie styczniowych nocy znalazło się na str. 84-85:
Okładka Wierszy Milana Rúfusa
projekt obwoluty - Andrzej Darowski
|
*
"Ostatnio zdarza mi się myśleć o styczniowych nocach. Głębokich, pełnych wewnętrznych rozbłysków, z wiecznie śpieszącymi się, rzadkimi chmurami. Z mrozem, w którym powietrze i wszystkie rzeczy w nim trzaskają drobno i sucho niczym grzebienie we włosach kobiet. Z wędrownymi wirami pyłu śnieżnego, sunącego przez świat niczym królewski welon czystej, niemal wesołej, rozdzwonionej śmierci. W takie to noce zwierzyna opuszcza swoje ostępy i zbliża się do osiedli ludzkich.
Tatranská Javorina Słowacja, koniec października 2008 r. |
Lękliwie, a więc na swój zwierzęcy sposób z godnością. Przypominam sobie, jak w takie noce widywałem w Tatranskiej Poliance jelenie. Najpierw długo stały na skraju lasu, a kiedy w budynkach pogaszono światła, zbliżały się ostrożnie, szukając na ścieżkach kawałków chleba. Potem odeszły. W ich przyjściach i odchodzeniu był jakiś głęboki sens, coś, co mnie jako człowieka napełniało dziwnym smutkiem, aż poczułem potrzebę wiersza tak absolutnego, że go nie można było napisać. Dziś przywołuję ich obraz, jakby wtopiony w bursztyn, w tę noc pełną gwiazd na śniegu a szronu na niebie - i jeszcze, i jeszcze raz uzmysławiam sobie, jak przychodziły wziąć chleb i trzęsły się przy tym o swoją wolność. Twarzą w twarz wobec tego obrazu uzmysławiam sobie dzieje ludzi, niezrozumiały proces, w którym człowiek wolny stał się człowiekiem domowym, przywiązanym do miski zwanej stopą życiową, do miski, która jest coraz pełniejsza, łańcuchem, który staje się coraz krótszy.
Kościół św. Anny w Tatranskiej Javorinie. Słowacja, koniec października 2008 r. |
Ale i poeta jest synem człowieka, jest tylko synem kobiety, śmiertelnym synem kobiety. Zrozumiecie chyba, dlaczego dlaczego było mi tak cudownie smutno przy spojrzeniu na zwierzynę lękliwie podchodzącą do skórki chleba i odchodzącą z ogromną elegancją; ryzykowały coś niezastąpionego, ponieważ nie miały wyboru. Właśnie ze względu na ten niepokój były mi tak drogie: bo były podobne do nas, których zima naszego człowieczeństwa od dawna już zmusza do wymieniania chleba za wolność, aż nas to w końcu nie boli.
*
Nie dotarłem jeszcze do źródła owego wspomnienia - Danuta Abramowicz wspomniała, że Rúfus zamieścił je "w jednej z autobiograficznych prac". Gdy tylko odkryję jaka to praca - niezwłocznie poinformuję czytelników. Kwestia czasu. Paralele pomiędzy pragnieniem przeżycia zwierząt (zatem swoistym luksusem w ich świecie) i ludzką potrzebą wygody i luksusu, są może nawet aktualniejsze dziś niż wtedy gdy opisywał to Rúfus. Zwłaszcza, że w biedniutkiej Słowacji (ówcześnie złączonej z Czechami) ta stopa życiowa naprawdę wysoka nie była.
Obecnie skala zniewolenia jednostki przybiera formy wręcz groteskowe - i wszystkich nie tylko to nie boli, ale chcą tego zniewolenia całym sercem i duszą! Człowiek wolny stał się człowiekiem domowym a człowiek domowy człowiekiem korporacyjnym. Taka ewolucja ku przepaści. Może ktoś uzna to za żart ale wielu niewolników w starożytności dysponowało większym marginesem wolności niż dzisiejszy "wolny" człowiek pracujący. Człowiek-robot, człowiek-automat, człowiek-konsumujący. Witamy w nowym, lepszym świecie panie Rúfus!
*
Opis styczniowej górskiej nocy powoduje, że ciarki przechodzą po grzbiecie. Fragment poświęcony pragnieniu "wiersza absolutnego" jest - jak sadzę - szczególnie bliski wszystkim ludziom pióra, którzy doświadczają częściej lub rzadziej takowej iluminacji. I opowieść o kontekście tego pragnienia, niejako w kontrze do innego przywoływanego na blogu mistrza - Roberta Juarroza. Dwaj mistrzowie, dwa systemy sztuki tworzenia.
W króciutkim wspomnieniu znajdują się, a jakże, elementy magiczne. "Z wędrownymi wirami pyłu śnieżnego sunącymi przez świat niby królewski welon [...] śmierci". Ten fragment odsyła nas do fascynującej i przerażającej przestrzeni - pandemonium powietrza. Stary mistrz doskonale wiedział co oznaczały i jaki kontekst w słowiańskiej demonologii miały "wiry pyłu", które czasem można zaobserwować na polach latem; zimą, podczas śnieżnej zawiei łatwo je dostrzec w każdym miejscu, zwłaszcza w górskich kotlinach i na halach. Świat demonów powietrza był dla Słowian światem wrogim i niebezpiecznym. Przebywający w nim płanetnicy, latawce, wiatracznicy, diabły powietrzne, duchy wisielców sprowadzały różnorakie nieszczęścia na stąpających po twardym gruncie. Lecz o ile płanetnika albo latawca (demony pogody) dało się jeszcze jakoś okpić lub oswoić, a nawet posiąść jego nadnaturalne umiejętności to wir powietrzny wywodził się z głębszej, mroczniejszej otchłani. Tak pisał o tym profesor Bohdan Baranowski w swojej fascynującej książce W kręgu upiorów i wilkołaków (Łódź 1981, s. 128):
Osobnym zagadnieniem może być sprawa szeroko rozpowszechnionych na dawnej wsi wierzeń w magiczną i wielce dla ludu szkodliwą działalność "wirów" lub "cugów" powietrznych [...] zjawisko huraganów, czy nawet zupełnie niewielkich wirów powietrznych tłumaczono zwykle jako przejaw działalności istot demonicznych, a więc najczęściej diabłów, lub potępionych dusz wisielców. Stąd też tak częste powiedzenia znane w podobnych brzmieniach na całym niemal obszarze ziem polskich, jak np. "diabeł leci i macha ogonem", "diable wesele", "diabeł tańcuje i ogonem zamiata", "diabły tańcują bo się ktoś powiesił", "wisielec tańcuje", "leci dusza z wisielca", itp.
Okładka W kręgu upiorów i wilkołaków Bohdana Baranowskiego wg projektu Stefana Drobnera (także autora świetnych ilustracji do niniejszej książki) |
Baranowskiemu wtórują Barbara i Andrzej Podgórscy, autorzy Wielkiej Księgi Demonów Polskich (Katowice 2005), którzy przytaczają inną, demoniczną genealogię wiru powietrznego - miał on wywodzić się z pradawnych pogańskich wierzeń w demona wiatru, być może tożsamego z Pochwistem, Poświstem lub Pogwizdem. Według ludowych przekazów śląskich "taki wir to «zło» lecące powietrzem [...], «powicher», to jest ruch powietrza, wir w którym zły duch siedzi, sam diabeł". A i inne powietrzne, realne przecież istoty miały swoje złowrogie znaczenia. Chociażby Lelek Kozodój dziwaczny, nieco odrażający z wyglądu ptak, który miał przenosić do Wyraju dusze zmarłych; czasem sam był takowej duszy symbolem. Albo i łowcą dusz - jak u H.P. Lovecrafta... Kwestia do rozwinięcia.
Milan Rúfus poszedł wszakże o krok dalej. W jego tekście wir powietrzny staje się welonem samej cesarzowej demonów - Śmierci. Fakt, że poeta, po hrabalowsku oswaja Otchłań i przydaje śmiertelnemu korowodowi rozdzwonionych, "niemal wesołych" znaczeń, ani na jotę nie czyni obrazu mniej przerażającym. I mniej tajemniczym - jak owe wewnętrzne rozbłyski nocy.
Wręcz przeciwnie....
Milan Rúfus. Milan Rúfus. Milan Rúfus po trzykroć!
Okolice Lodowego Szczytu tuż przed burzą śnieżną Słowacja przełom października i listopada 2008. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz