sobota, 6 stycznia 2018

Baśnie peryferyjne, cz. 1 / Peripheral tales, part 1

Dziś pierwsza część opowiadania Roberta Koncy Baśnie peryferyjne.  Po raz pierwszy zostało opublikowane trzy lata temu w XIX-XX numerze "Kwartalnika Kulturalnego Kozirynek" (Radzyń Podlaski 2015), podówczas ilustrowały je fotografie autorstwa Ignacego Redesiuka. Retrospekcyjna, melancholijna proza osadzona w przestrzeni dzieciństwa i młodości, różni się od innych opowiadań Roberta, opowieść stanowi zamkniętą całość. Występujący tu bohaterowie nie pojawiają się w innych cyklach prozatorskich. Miejscem akcji jest "powiatowe miasto S" i jego opłotki, tylko jego opisy dodają Baśniom... pozorów realizmu. Realizmu magicznego, rzecz jasna....


Kwartalnik Kulturalny
Kozirynek, nr XIX-XX,
Radzyń Podlaski 2015, 

grafika na okładce: 
Sławomir Walencik.


*

Robert Konca


BAŚNIE PERYFERYJNE 


Od kiedy pamiętam, zawsze żyłem na peryferiach. Już w drugiej klasie szkoły podstawowej odbywałem swoje pierwsze samodzielne (i zwykle samotne) wyprawy. Pomiędzy szkołą a cmentarzem rósł dziki sad; w jego sercu stał zrujnowany dom z olbrzymim kominem, z którego w pewne wieczory unosiły się białe opary. Było sprawą oczywistą, że w tym domu mieszkała czarownica.


Fot. Przemysław Tytus Krupski

Pod domem czarownicy wieczorami zbierały się potwory. Ukryty w krzakach patrzyłem na ich zarośnięte gęstą sierścią pyski i słuchałem ich groźnych porykiwań. Czarownica wynosiła im jakieś magiczne mikstury w białych i zielonych butelkach. Po ich wypiciu potwory wpadały w trans, podskakiwały ociężale wokół domostwa i ryczały jak zranione godzille. Czasem walczyły ze sobą i czułem, jak ziemia drży mi pod stopami. Raz największy z nich cisnął w moją stronę pustą butelką. Nie sądzę, że chciał mnie trafić, ponieważ nie mógł mnie widzieć. To była raczej jakaś forma zabawy, a może sportu. Podniosłem butelkę i ostrożnie, aby nie zostać zauważony, odrzuciłem ją w kierunku domu. Potwory ucichły i kręciły kudłatymi łbami, a potem cofnęły się jakby ze strachem pod drzwi domu, w których po chwili pojawiła się ręka czarownicy z pełną butelką. Jednak największy odtrącił tę rękę i wraz z pozostałymi udał się niezgrabnym kłusem w kierunku cmentarza. A ja pomyślałem, że każdy potwór ma swoje słabości i na każdego można znaleźć sposób. 

Fot. Przemysław Tytus Krupski

*

W następnych latach, a była to już Era Generałów, moje wycieczki przekraczały nawet granice Miasta. Z uwagi na przestrzegany jeszcze wtedy przeze mnie obowiązek szkolny, peryferie odkrywałem późnym popołudniem albo wczesnym rankiem. Na północy znalazłem boczny tor, na którym stał stary wagon pullmanowski. Zapadał zmierzch, gdy wsiadłem do niego przez nieistniejące drzwi. Ostrożnie szedłem po podłodze pełnej szkieł i bliżej nieokreślonych fragmentów materii, na razie nieożywionej. W półmroku widziałem zrujnowane przedziały z powybijanymi szybami. Wiatr huczał niepokojąco w całym wagonie, a ja wyobrażałem sobie, że jadę z ogromną prędkością w zapadającą noc, aż na krańce świata. Instynkt i nabyte już doświadczenie podpowiadały mi czujność, bowiem taki wagon to naturalne zimowe i nocne schronienie dla potworów. A jednak nie zauważyłem śladów ich bytności: żadnych butelek, kałuż moczu czy kup gnoju. Szkło na podłodze pochodziło z szyb okiennych. Większość przedziałów nie posiadała drzwi, okien ani siedzeń. Tylko jeden, w środkowej części wagonu, był wyposażony w błyszczące nowością w półmroku drzwi. Wewnętrzne zasłony, na których zamiast zwyczajowych napisów „PKP”, dostrzegłem małe gwiazdki i jakieś dziwaczne piktogramy, skutecznie skrywały przestrzeń przedziału. Kiedy dotknąłem drzwi, w przedziale rozbłysło nagle oślepiające, białe światło, a cały wagon ogarnęły silne wibracje. Bez zastanowienia zerwałem się do ucieczki. Dwa razy upadłem, zanim wyskoczyłem z wagonu i pobiegłem z całych sił w stronę Miasta. Później, już w mieszkaniu, oglądałem ze zdziwieniem swoje ręce. Nie nosiły śladów żadnych skaleczeń, mimo upadków na pełną szkieł podłogę. Byłem wtedy za młody i głupi, żeby spróbować rozwiązać zagadkę wagonu, ale oprócz lęku, gdzieś na peryferiach umysłu rodziły się dziwne przeczucia. Zdecydowałem jednak nie zbliżać się do wagonu przez najbliższe miesiące, a może i lata.


Fot. Budowniczy Katedry

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

2022. Nowy początek

Długo nic się tu nie działo. Najwyższy czas to zmienić. Zaczynam od wiersza na Nowy Rok i z nadzieją wracam do działania. Arur Rogalski *** ...