piątek, 22 czerwca 2018

Milan Rúfus: Olinka Herzová

Jeden z ostatnich wierszy Milana Rúfusa w oryginale, w tłumaczeniu Roberta Koncy, i z jego prozatorskim postscriptum. Olinka Herzová pochodzi z ostatniego tomu poezji Rúfusa Ako stopy v snehu wydanego w dniu 1 I 2009 r. Dziesięć dni później poeta zmarł. 


Milan Rúfus 


OLINKA HERZOVÁ 


Chcel som jej iba pomôcť do kabátka,
spoluprváčke Olinke.

Chcel, ale čo to bolo platné:
práčikovsky neobratne
vyryl som nechtom škrabanec,
šrám na jej detskej rúčke.

Jej otec, obchodník, nemútil čistú vodu.
A keď som prišiel k nemu do obchodu,
prichystanými nožničkami
poľudštil mojich desať pazúrikov
bez výčitiek a bez zbytočných krikov,
priam láskavo a pokojne.

Tak išli roky krásnokruté.

A potom bolo po vojne,
čas ako živá riečka tiekol,
všecičko bolo o inom.

Jedného dňa mi ktosi riekol:
„Olinku tu už nenájdeme.
Do svojej zasľúbenej zeme
šla osvienčimským komínom…“

A ja som znova uvidel
svoj škrabanec na detskej rúčke.

A bolo mi tak kruto smutno.
Smutnejšie, ako ľuďom býva
na pohrebe
či pri rozlúčke.


Przekład z języka słowackiego – Robert Konca: 

Milan Rúfus



OLINKA HERZOVÁ


Chciałem tylko pomóc nałożyć płaszczyk
Olince, koleżance z pierwszej klasy.

Chciałem, ale cóż to było warte:
jak to pierwszokla
sista – niezdarnie
wyryłem swoim paznokciem
szramę na jej dziecięcej rączce.

Jej ojciec, handlarz, nie robił lewych interesów.
I kiedy przyszedłem do niego do sklepu,
przygotowanymi wcześniej nożyczkami
uczłowieczył moich dziesięć pazurków
bez wyrzutów i bez zbędnych krzyków,
za to życzliwie i spokojnie.

Tak mijały lata słodko-gorzkie.

A potem było po wojnie,

czas płynął jak żywa rzeka,
wszystko było inne.

Pewnego dnia ktoś mi powiedział:
„Olinki już tu nie znajdziemy.
Do swojej obiecanej ziemi
szła oświęcimskim kominem...”


A ja znowu zobaczyłem
zadrapanie na jej dziecięcej rączce.

I było mi tak okrutnie smutno.
Smutniej niż ludziom
bywa na pogrzebie,
czy przy rozłące.



*

Robert Konca

SKLEP PANA HERZA

Straciłem poczucie czasu na przełęczy pod górą Hradok, tłumacząc „Olinkę Herzovą” Rufusa. Z transu wyrwał mnie dopiero krzyk drapieżnego ptaka. Postanowiłem zejść do Zavažnej Poruby i skończyć tłumaczenie w wiacie pod źródełkiem, zwłaszcza, że nad szczytem Południcy zawisła granatowa, burzowa chmura. I tak w lodowatej wodzie chłodziła się puszka piwa Šariš, a ja wraz z Rufusem opuściłem sklep Pana Herza, by zapaść się w mroczny czas Zagłady. Jeden grzmot o potwornie niskiej częstotliwości wyrwał się z nieba, gdy postawiłem kropkę. 
Odwiedziłem jeszcze Milana Rufusa na cmentarzu, a później poszedłem w dół, ulicą Hlavną. Było parno; powietrze drżało od elektryczności. Godzina czwarta po południu, dzień powszedni, ale na ulicy nie widziałem nikogo. Nie przejechał też żaden samochód. Tylko cisza i nerwowe ruchy elektronów. Ja dostosowałem się do tej dziwnej sytuacji i poczułem się nieco bezcieleśnie. Jak duch zmaterializowałem się pod szkołą, do której chodzili Olinka i Milan. Cisza. Wokół wyczuwałem jednak jakieś podskórne napięcie, jakby coś usiłowało się tutaj przedrzeć. I wtedy pomyślałem znowu o przedwojennym sklepie Pana Herza. Pewnie znajdował się gdzieś w pobliżu. Powoli ruszyłem w stronę rodzinnego domu Rufusa. W lokalu obok karczmy duże okno było odsłonięte, a drzwi szeroko otwarte. W środku krzątał się brodaty mężczyzna. Chciałem tam wejść, ale okazało się to niemożliwe. Mogłem tylko patrzeć zza niewidzialnej zasłony, jak Pan Herz układa towary na półkach starego, masywnego regału, a potem z zagadkowym, ale dobrotliwym uśmiechem, ostrzy nożyczki na ręcznej szlifierce. Wiedziałem, że wkrótce do sklepu przyjdzie ośmioletni Rufus, żeby prosić Pana Herza o wybaczenie za to, że tak niefortunnie zadrapał rękę jego córki... Po chwili obraz załamał się i wycofał do otchłani czasu. Ale wszystko zostało zapisane. Milan Rufus ocalił Olinkę i jej ojca od drugiej zagłady – od zapomnienia. Życie to informacja, więc oni są już nieśmiertelni. Allan Stevo przetłumaczył wiersz Rufusa na angielski, a ja na polski. Odebrać sygnał i po rozszyfrowaniu nadać dalej, do swoich. Tyle można zrobić. Pamiętać o tych, których inni chcieli usunąć z bazy danych wszechświata. 

Milan Rúfus, za: http://www.52insk.com

czwartek, 21 czerwca 2018

Przedwojenne wędrówki radzyńskiego harcerza. Cz. 2 Początek wielkiej wyprawy A.D. 1928.

Dziś - jedziemy dalej:

Dwa lata po pomyślnym ukończeniu wędrówki z 1926 r., druh Nikończuk (był już wówczas zastępcą dra Władysława Biernackiego, radzyńskiego hufcowego) rozpoczął przygotowania do naprawdę Wielkiej Wyprawy. Tym razem Aleksander miał zamiar sam, pieszo, obejść całą ówczesną Rzeczpospolitą! Tak samo jak  w 1926 r. - na wędrówkę wyruszał honorowo - bez pieniędzy, bez proszenia kogokolwiek o wsparcie. Ponieważ ta miała trwać kilka miesięcy przygotowania były też nieco dłuższe. 
Harcerz w trakcie przygotowań zadbał przede wszystkim o odpowiednie zaplecze archiwizacyjne i założył w tym celu Księgę Wycieczkową, w której udokumentował całe wydarzenie (wraz z przygotowaniami).    
Jednym z pierwszych wpisów w Księdze była adnotacja nadająca jej charakter dość specyficznego dokumentu. Otóż w dniu 20 IV 1928 r. hufcowy Władysław Biernacki, potwierdził urzędowo tożsamość Aleksandra, na wklejonej do Księgi fotografii. W ten sposób Księga otrzymała cechy dowodu tożsamości młodego wędrownika:   

"Komenda Hufca w Radzyniu stwierdza tożsamość fotografii niniejszej z osobą Druha NIKOŃCZUKA ALEKSANDRA, zastępcy Hufcowego Hufca Harcerskiego w Radzyniu Podlaskim udającego się na wędrówkę krajoznawczą po Kraju i prosi władze cywilne i wojskowe, społeczne i harcerskie o okazanie druhowi Nikończukowi wszelkiej możliwej pomocy."
Dr Władysław Biernacki, Hufcowy

Tuż przed rozpoczęciem podróży do Księgi wpisali się także lokalni notable - starosta, burmistrz, komendant policji:

"W czasie wycieczki poznasz, a poznawszy pokochasz naszą Ojczyznę. Życzę więc zdrowia i wszelkiego powodzenia w zamierzonej wycieczce". 
Radzyń, dn. 2 maja 1928 r., M. Wazowski, Starosta Radzyński 

"W zamierzonej wycieczce poza powodzeniem, życzę Panu wytrwałości, która jest względem odwagi tem czem koło dla dźwigni; jest to nieustanne odnawianie się punktu oparcia". 
Radzyń 2 V 1928, B. Fręchowicz, Burmistrz Miasta

"Zmierzyć Ojczysty Kraj własnemi stopy wzdłuż i wszerz, to bohaterstwo i miłość Ojczyzny. Życzę w podróży zamierzonej powodzenia i szczęścia". 
Radzyń, 4 maja 1928 r., T. Szyszkowski, Powiatowy Komendant Policji Państwowej

*

W dniu 4 V 1928 r. Aleksander postawił pierwszy krok Wielkiej Wyprawy. W Księdze Wycieczkowej moment jej rozpoczęcia dokumentuje wpis Komendy Policji w Radzyniu o czasowym wymeldowaniu Nikończuka z ewidencji mieszkańców stałych. Notatkę podpisał przodownik P. Nikończuk - czyżby krewny naszego bohatera?

cdn. 


Replika "róży wiatrów" z mapy Jorge de Aguiar, 1492
https://pl.wikipedia.org

wtorek, 19 czerwca 2018

Przedwojenne wędrówki radzyńskiego harcerza. Cz. 1 Od Radzynia do Zakopanego i z powrotem.

Z dedykacją od Artura na letnią włóczęgę:

Trampowie amerykańscy. Zwłaszcza ci z czasów Wielkiego Kryzysu (i tuż przed nim) uwiecznieni przez Charliego Chaplina ale i ci wcześniejsi z czasów Marka Twaina. To właśnie prawdziwa Ameryka, prawdziwy sen o wolności a nie korpo-totalitaryzm. Wędrówki na gapę, parowcami, koleją, zaprzęgiem, kilka mil przejechanych ciężarówką Forda, reszta na własnych nogach. 


Bidnie ale z fasonem, boso ale w ostrogach. Go west (czy gdzie indziej) poor man! Ameryka Ameryką, ale u nas w międzywojniu też byli włóczędzy. Inni nieco, inne mieli cele i inne przyświecały im gwiazdy, ale ich drogi były nie mniej ciekawe. Pamiętacie harcerskie eskapady z Szatana z 7 klasy Kornela Makuszyńskiego?:
Adaś wstrzymał oddech i cały zamienił się w słuch: głosy były dalekie, niewyraźne, jakby uroczyste."Dziwne! Jakiś chór śpiewa..." pomyślał. Spojrzał w tę stronę, z której przylatywały owe głosy, tak cicho lecące jak puszyste sowy, i ujrzał zarumieniony odblask ogniska. - Ach, to jakiś harcerski obóz! - ucieszył się. - Dobre sobie wybrali miejsce... Jest im tu wesoło, tylko rybom nie będzie bezpiecznie.   


Nasza Księgarnia, Warszawa 1958,
ilustracje Zbigniewa Piotrowskiego.

*

Ale ad rem: miesiąc po zamachu majowym, Aleksander Nikończuk, harcerz z Radzynia, po ukończeniu 7 klasy [!] gimnazjum zaplanował sobie nie lada wyprawę pieszą: Radzyń-Lublin-Lwów-Przemyśl-Sanok-Zakopane-Nowy Sącz-Kraków-Bielsko Biała-Kielce-Radom-Radzyń. Co zaplanował wykonał. Zachował się artykuł z "Głosu Lubelskiego" (17 VII 1926), dokumentujący wyprawę Aleksandra:

PIESZO NAOKOŁO POLSKI 
Bez grosza w kieszeni byle prędzej poznać i nacieszyć się pięknem Ojczyzny       

Latem wyrusza brać harcerska do obozów rozsianych po całej Polsce. Organizuje kursy, kolonie i obozy wędrowne... Nie zbywa też na inicjatywie poszczególnych harcerzy. Coraz to słyszymy o "włóczędze" po Polsce we 2, 3-ech, lub w pojedynkę. "Włóczęga" taka ma za cel bezpośrednie zaznajomienie się z krajem ojczystym, wykazanie w y t r w a ł o ś c i, zaradności i samowystarczalności... najczęściej harcerz miewa za punkt honoru odbyć taką podróż bez pieniędzy... wędruje sobie borem. lasem, górami!... przestrzeń błękitna to jego dom! We wtorek dnia 15 lipca odwiedził naszą Redakcję harcerz z Radzynia Podlaskiego, uczeń 7 klasy tamtejszego gimnazjum ALEKSANDER NIKOŃCZUK wędrujący po Polsce. Dzień jeden zatrzymał się w Lublinie celem zwiedzenia go.... dalsza jego marszruta jest następująca: Lwów-Przemyśl-Sanok-Zakopane-Nowy Sącz-Kraków-Bielsko Biała-Kielce-Radom-Radzyń. Należy z dużem uznaniem podkreślić ten zdrowy objaw wśród młodzieży harcerskiej, ten pęd do poznania ojczystej ziemi, który sprawia, że harcerz naraża się dobrowolnie na wszelkie niewygody, byleby już dziś, zaraz  nie czekając na odpowiednie fundusze, poznał i zbadał piękno Ojczyzny.Wędrówkę swą oblicza druh Nikończuk na 1 i pół miesiąca... zdrowo i pożytecznie spędzi swe wakacje szkolne... Szczęść Boże dzielnemu Harcerzykowi w Jego podróży! 

"Z." 


Wpis w Legitymacji harcerskiej druha Nikończuka świadczy, że dotarł on do Zakopanego na początku sierpnia:


LEGITYMACJA nr 164

P. NIKOŃCZUK ALEKSANDER, harcerz z Radzynia Podlaskiego w wycieczce krajoznawczej-pieszej, naokoło Polski, charakterze członka ma

w s t ę p  w o l n y

do Muzeum Tatrzańskiego im. Dra T. Chałubińskiego w Zakopanem.  

DYREKCJA MUZEUM TATRZAŃSKIEGO
im. Dra T. Chałubińskiego w Zakopanem.  
Juliusz Zborowski
Zakopane 12 VIII 1926.

*

Ale wędrówka z 1926 r. była zaledwie przygrywką do wielkiej, półrocznej wyprawy radzyńskiego harcerza w 1928 r. Ta była już głośna w całej Polsce.


cdn.

http://radzyn_podlaski.fotopolska.eu/742158,foto.html

niedziela, 17 czerwca 2018

Upuszczeni / The Dropped

Świetny wiersz Roberta idealnie podsumowuje ostatnie blogowe wpisy literacko-historyczne. Zwłaszcza ostatni z nich. W wierszu pobrzmiewają echa wcześniejszych utworów autora z tomików Herezje i Eter. Przetłumaczyła - Iwona Cymerman.

*

Robert Konca


UPUSZCZENI


Jesteśmy jak dzieci
upuszczone do otchłani
przez nieuwagę,
a może z rozmysłem.

Do życia,
w którym cierpienie
nabiera pozorów wieczności,
a szczęście włóczy się po peryferiach
niezauważone.

I nic nam się nie należy.

Każdy promień światła
musi być okupiony
nierówną walką z cieniem.

Dlatego umieramy wielokrotnie –
z tym samym lękiem,
z którym się rodzimy.

Jak strącone do morza krople deszczu,
po których zapomnienie
tak szybko wygładza kręgi.

Gramy w epizodach.
One same w sobie nic nie znaczą,
ale w przedziwny sposób
tworzą obraz wszechświata.





Tłumaczenie Iwony Cymerman / Translated by Iwona Cymerman


THE DROPPED


We are like children
dropped into the abyss
by inattention,
or maybe on purpose.

Into life,
where suffering
takes on the appearance of eternity,
and happiness wanders on the peripheries
unnoticed.

And we deserve nothing.

Each ray of light
must be paid
in an uneven fight with the shadow.

That is why we die repeatedly -
with the same anxiety,
with which we are born.

Like drops of rain
shed into the sea,
after which oblivion
so quickly smooths the circles.

We play in episodes.
They do not mean anything themselves,
but in a weird way
they form the image of the universe.



piątek, 15 czerwca 2018

Dzikowy Skarb czyli Fatum drużynnika

We wpisie o "Śmierci pretorianina" pojawił się Karol Bunsch i jego Dzikowy Skarb. Mieliśmy do niego wrócić - i wracamy. 
Jak się zdaje, Bunsch, z jego "cyklem piastowskim", jest mocno wypierany, albo i nawet zupełnie już wyparty przez obecnych autorów piszących powieści w podobnych cyklach piastowsko-wikingowsko-słowiańskich. Chyba jest tego sporo, osobiście zetknąłem się tylko z książkami Elżbiety Cherezińskiej, ale usłużny internet oświecił mię co najmniej kilkunastoma nazwiskami innych "mediewistów". Odnotowałem - i wszystko w tem temacie, gdyż mocniej wgłębiać się, w chwili obecnej (a zapewne i potem) nie zamierzam. Po przesprężynowaniu w palcach wyżej wspomnianej autorki stwierdziłem z ulgą, że nie moja bajka, nie moja przygoda i zamiast badać nowości, mogę w spokoju robić to co lubię najbardziej, czyli czytać powieści już dawno przeczytane, a to: Bunscha, Gołubiewa, Grabskiego, Kraszewskiego czy Kossak-Szczuckiej (prawdopodobnie tak skutkuje dość już podeszły wiek, mój i tychże dzieł). 

*

Bunscha cenię w tym towarzystwie szczególnie. Napotkałem wszakże nieco pogardliwe opinie, głoszące że "cykl piastowski" to zestaw powieści dla młodzieży. Można i tak, jednak biorąc pod uwagę wielowątkowość, bogactwo i głębię książek Bunscha, porównując je do dużej części obecnej "poważnej" literatury, tę ostatnią musielibyśmy uznać za dziecięcą. Zresztą takie skomplikowane różnicowania (książki młodzieżowe, dziecięce, damskie, męskie i półśrednie, etc.) dobre są do akademickich rozważań, dla mnie, prostaka, istnieją dwie półeczki dzielące literaturę - na dobrą i złą. Bunscha ustawiam w górnych przedziałach tej pierwszej. A Dzikowy Skarb na szczycie górnych przedziałów. 
Pierwsza książka piastowskiego cyklu, to po prostu wspaniała polańska saga, z niesamowitym słowiańskim herosem - Dzikiem, silnym i pełnokrwistym jak Herakles, i jak Herakles kierowanym przez złowrogie Fatum. I to Fatum, tajemniczy, magiczny, gdzieś tam zapisany Los, jest tak naprawdę głównym bohaterem książki, od momentu wyciągnięcia Dzika z lasu aż do, hmmm... pęknięcia ostatniej bańki na leśnym bagnie, które symbolicznie (finał wszystkich ludzkich złudzeń) zamyka powieść. 
Właśnie - wyciągnięcie Dzika z lasu, bo zanim Los (niby to przypadkowo!) zetknął go ze Ściborem (Czciborem - bratem Mieszka I), Dzik jeszcze jako "Gniady" zbójował po słowiańskiej puszczy. Już sam moment zawarcia znajomości obu panów daje przedsmak dalszej części historii:

[...] Wypadli z krzaków na udeptaną połać śniegu, na której o kilkanaście kroków majaczyła we mgle kurna chata z jednym otworem, za drzwi, okna i komin, widocznie służącym, i wdepnęli prawie na kłębowisko psów, szarpiących przebitego oszczepem na wylot odyńca, nad którym stał mąż potężnego wzrostu, twarzą ku nim zwrócony.
Choć spotkanie niespodziane było dla obu stron, zajętych jedynie myślą o dziku, nawykły widać do niebezpieczeństwa obcy mruknął flegmatycznie - Gruby zwierz ciągnie jeden za drugim - i nagle gwizdnął przeraźliwie, a równocześnie jednym ruchem, bez wysiłku wyrwał oszczep z dziczego cielska i pchnął błyskawicznie w kierunku bliżej stojącego Ścibora. Lecz Ścibor równie szybko w bok się uchylił, chwyciwszy jednocześnie za drzewce, i szarpnął nim, chcąc obalić przeciwnika. Nie docenił go jednak, gdyż nieznajomy trzymał drzewce tak mocno, że choć tęgie było, pękło jak trzcina, a Ścibor od zamachu zwalił się na ziemię, obcy zaś runął na niego, starając się go przygnieść [...]

(Karol Bunsch, Dzikowy Skarb, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, t. 1, s. 57-58)

*
Nie ma sensu referować tutaj całości książki, to trzeba przeczytać - lub przypomnieć sobie jeśli się już czytało. Dzik (który zostaje drużynnikiem książęcym) wraz z pozostałymi bohaterami poruszają się na historycznym tle walk Mieszka I z żywiołem germańskim i żmudnego klecenia przez tegoż Mieszka polańskiego/polskiego państwa. Jak to się skończyło politycznie - wszyscy wiemy; dlatego Mieszko (Dago?) jest w historii Polski tym kim jest. Bunsch jednakowoż pokazuje, że polityczny, społeczny sukces ma się nijak do szczęścia poszczególnych ludzkich żywotów. I polańska baśń - jest po nordycku posępna i pesymistyczna. Nie ma tu ludzkich wygranych, a każdy sukces okupiony jest strasznymi ofiarami dla upiornego Losu - jak w kończącej opowieść bitwie pod Cydzyną,  gdzie wraz ze Ściborem giną niemal wszyscy pozytywni bohaterowie sagi. Nawiasem mówiąc - książka była pisana w latach II wojny. Trudno było być wówczas optymistą, a rzeczywistość okupacji przekładała się na słowiańskie pradzieje...

*
       
Książka Bunscha - w moim przeświadczeniu - jest gotowym materiałem na filmową superprodukcję, która zapewne nigdy nie powstanie. Może i dobrze. Mam bowiem przeczucie, że historię odarto by z całej magii i powstałoby coś w rodzaju "Starej baśni. Kiedy słońce było bogiem".  Tak, tak, lepiej tego nie ekranizować....

*

Tyle razy pojawiło się tutaj Fatum - niech też zakończy niniejszy wpis. W "Śmierci pretorianina" zacytowałem jeden z kluczowych fragmentów sagi, gdzie Los, w widomy niemal sposób, układa ludzkie ścieżki. Teraz zatem wizyta Dzika i jego przyjaciela Tarły u wolińskiej wiedźmy - w całości:  

Tarło [...] by przeto coś rzec, odezwał się:
- Po wróżbę przyszliśmy.
- Po wróżbę - zaśmiała się niemile. - Można! Każdy chce wiedzieć, co go czeka, choć nikomu nic po tym. Zimną, kościstą ręką uchwyciła dłoń Tarły i zwróciwszy ją do ognia, patrzyła. W tej chwili powiew jakiś musnął głowę Tarły. To na ramieniu staruchy usiadła bezszelestnie sowa i wlepiła w niego swe wypukłe, żółte ślepia, o tajemniczym, obojętnym wyrazie. Tarłę przeszedł niemiły dreszcz i odruchowo chciał cofnąć rękę, lecz stara nie puściła i zaśmiała się znowu. 

- Myślisz, że w życiu można coś cofnąć? Nim tu wszedłeś, inna się droga ścieliła przed tobą. Kilka kroków tylko i już na nią nie wrócisz. Będziesz myślał że nie chcesz, a nie możesz. Stara śmiała się znowu. - Ale nie smuć się, młody jesteś, a nigdy nie będziesz stary. [...] 
Tarło dobył pieniądz i dając go starej splunął:
- Macie swój urok z powrotem.
Stara kościstą ręką uchwyciła pieniądz, a zwracając się do Dzika, zapytała:
- Może i wam powróżyć, witeziu?
- Poszła! - odparł Dzik - jakbym wprzód wiedział, co mnie czeka, tobym sobie życie uprzykrzył. Gdy zmierzał już ku wyjściu, stara zaśmiała się złośliwie i zawołała za nim:
- Nie bój się, nie zdążysz się znudzić! Razem was licho weźmie, ino tamten czestny pogrzeb jak kniaź i mogiłę mieć będzie, a twoje ścierwo zwierz rozwlecze!

(Karol Bunsch, Dzikowy Skarb, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, t. 2, s. 41-43) 



sobota, 9 czerwca 2018

Na własną rękę / On One's Own

Iwona - we własnym tłumaczeniu.


*

Iwona Cymerman 


NA WŁASNĄ RĘKĘ


na grobach mistrzów
trzeba złożyć kwiaty

wytrzymać
pusty śmiech

to nam wystarczy
za błogosławieństwo

jedni wyciągną los drogi
inni los miejsca
a jeszcze inni pusty los

tak czy owak otwarta
przerazi nas przestrzeń

przez światło nozdrzy wypełni
kształt policzonych oddechów

trzeba sięgnąć śmiało
aby przesunąć linię horyzontu

rozciągnąć ją, zerwać
i - przymrużywszy oko -
nawinąć na palce

03.06.18


ON ONE'S OWN


on the graves of the masters
flowers should be put

withstand
empty laughter

that will be enough
for the blessing

some will draw lots of the way
some of the place
others will draw just empty tickets

in any case open
space will get us frightened

through the nostrils' diameter it will fill
the shape of mumbered breaths

you have to reach boldly
to move the horizon line

stretch it, break it
and - squinting the eye -
wind it on the fingers



2022. Nowy początek

Długo nic się tu nie działo. Najwyższy czas to zmienić. Zaczynam od wiersza na Nowy Rok i z nadzieją wracam do działania. Arur Rogalski *** ...