Dziś miała być dalsza część poświęcona XIX-wiecznym systemom walki, ale czy przy tak pięknej niedzieli mamy myśleć o kaleczeniu bliźniego swego? Nie uchodzi, nie uchodzi... Zatem nie będzie bicia, będzie muzyka. A jest i smutna okazja aby o niej wspomnieć - przedwczoraj zmarł Miloš Forman, autor najlepszego w dziejach kinematografii filmu o potędze dźwięków - czyli "Amadeusa"...
*
Skorzystam z Pamiętnika Ludwika Jabłonowskiego (szwagra Aleksandra Fredry, którego to Fredry Jabłonowski szczerze nie cierpiał), gdzie o systemach walki - i nie tylko - można dowiedzieć się niemało... Ponieważ hrabia Ludwik był weredykiem, kąśliwcem i uszczypliwcem wyznającym mądrą zasadę, że życie jest nieustanną batalią ludzi i narodów - z tych własnie powodów jego pamiętnik pełen jest obrazów walk dnia codziennego i czasów prawdziwej wojny (pamiętnikarz walczył dzielnie w Powstaniu Listopadowym). Ale oprócz nich - także tysięcy innych fascynujących szkiców z życia w wieku XIX, spisanych przez równie fascynującego, zagadkowego człowieka. Bo Jabłonowski, pod pancerzem ukutym z arogancji, złośliwości i zgryźliwości skrywał nieśmiałego i wrażliwego idealistę (obdarzonego przy tym wielkim poczuciem humoru). Nieszczęśliwe dzieciństwo i smutna młodość odcisnęła się jednak trwałym piętnem mizantropii na przyszłym kronikarzu...
Aleksander hr. Jabłonowski, h. Grzymała, litografia Ignacego Kobylańskiego |
Jest początek roku 1828. Osiemnastoletni Ludwik jedzie z siostrą Zofią z Jabłonowskich Skarbkową do Wiednia. Zofia kończy właśnie sprawę rozwodową ze Stanisławem Skarbkiem, zaś jej brat po raz pierwszy ma okazję ujrzeć "inny świat". Wiedeń oszałamia przyszłego pamiętnikarza, chłopiec rzuca się w wir wielkiego miasta, chłonąc wszystkie szczegóły jak gąbka:
Gdy pięknym lipcowym wieczorem przez Tabor i Jägerzeil wjeżdżałem do miasta, bogactwo, swoboda, wesołość rojących się ulicami tłumów, przepych al giorno oświetlonych kawiarni, rozmaitość wystaw, dziwne na mnie robiły wrażenie. Świat wydał mi się piękny, uroczy, wabiący, a pierwszy i ostatni raz w życiu zdawał się uśmiechać do mnie. Takich chwilowych wrażeń udzielić trudno, a o rzeczywistości cóż mówić? Słyszałem maestra Paganiniego, jak czarny, paskudny Włoch do nieudanego satyra podobny, jedna po drugiej niby przypadkiem rwąc strunę na ostatniej kończył koncert. Widziałem - jeden podobno z pierwszych w Europie - żyrafę, dar starego chediwa M[ehmed] Alego, przysłaną wraz z 5 arabami cesarzowi [...] widziałem jak Niemiec jakiś w szale ubóstwienia ukląkł przed posagiem Tezeusza i z złożonymi jak do pacierza rękoma wołał "Napoleon", "Canova", "Paganini"! Ktoś się rozśmiał, ja zrozumiałem, bo co wielkie to i bratnie; gdyby nie ta przeklęta nieśmiałość byłbym przy nim ukląkł.
Tyle Jabłonowski. Krótki fragment - a ileż tu wrażeń, odczuć, fascynacji! Wszystko - Paganini, żyrafa Mehmeda Alego, posąg Tezeusza, dłuta Antonia Canovy - przesuwa się jak na szaleńczej karuzeli. Przypomina to nieco tok opowiadania z pamiętników Władysława Wężyka. Dodajmy, że Jabłonowski był wielkim admiratorem Napoleona, którego w pamiętniku nazywa zawsze per "Wielki". Jakakolwiek próba umniejszenia Cesarza doprowadzała go do pasji - jak chociażby podczas wizyty w Schönbrunn:
Pokazywano mi duże plamy na obiciu. Wielki [Napoleon - AR.) zrobił je, goląc brodę, mydlinami a oprowadzający fagas zabluźnił: "Tak źle był ten człowiek wychowany".
*
Wracając do Paganiniego - ten nie czerpał profitów z urody tylko z wirtuozerii muzycznej i wzorcem urody męskiej faktycznie nie był. Złośliwy Jabłonowski nie rozminął się zanadto z prawdą, co poświadcza dagerotyp z podobizną wirtuoza (wykonany ok. 1840 r.):
Potwierdzają to także tysięczne karykatury z epoki, znęcające się nad wątpliwą urodą skrzypka, która przecież nie umniejszała zachwytu tłumów; co znamienne - jedna z karykatur podpisana była kąśliwie "Współczesny Apollo". Podobnie, choć nieco inaczej było z licznymi portretami i popiersiami Paganiniego, gdzie mimo retuszów i uszlachetnień nie ukrywano specyficznych szczegółów jego wyglądu:
A propos wzmianki z Pamiętników Ludwika Jabłonowskiego - koniecznie chciałbym przypomnieć scenę z filmu "Paganini. Uczeń diabła". Główną rolę zagrał w nim David Garrett, równie podobny do Paganiniego jak i do mnie (czyli wcale, niestety). Ale jest prawda czasów, jest też prawda ekranu i filmowy Paganini w scenie, gdzie struny pękają (niby przypadkiem - jak u naszego kronikarza) wygląda tak:
Ha! Gra jak Paganini, ale przyznam, że były filmy, w których wygląd zewnętrzny wirtuoza skrzypiec był dużo bardziej zbliżony do oryginału. Taki Paganini (w interpretacji Klausa Kinskiego) - to rozumiem!:
*
Jeśli jednak mówimy 'Paganini' to musimy także dodać 'Karol Lipiński'. Drugi w dziejach po Paganinim, a niektórzy twierdzą, że nawet równorzędny Włochowi arcymistrz skrzypiec. I tu pojawia się miły sercu wątek, bowiem Lipiński urodził się w Radzyniu Podlaskim, jego ojcem był Feliks Lipiński, kapelmistrz Potockich.
Polska publiczność miała okazję słuchać kilkukrotnie włoskiego wirtuoza - w 1829 r., w Warszawie (podczas koronacji cara Mikołaja I na króla Polski), oraz kilka miesięcy później w Poznaniu. Razem z nim grał wtedy Lipiński, który wspólnie koncertował z Włochem już w 1818 r. Jako najwybitniejsi skrzypkowie swoich czasów zawsze byli ze sobą porównywani a Paganini, jakkolwiek świadom swej doskonałości, uznawał wielkość Lipińskiego. Oto dwa wycinki prasowe z 1829 r. - o Paganinim i Lipińskim, podczas warszawskiej koronacji Mikołaja I:
Gazeta Korespondenta Warszawskiego 1829 r. |
Gazeta Warszawska 1829 r. |
cdn.